To nie będzie typowa recenzja, bo też sens rozwodzenia się nad tą filmową poczwarą jest cokolwiek żaden. Stwierdzanie oczywistości, że reżyseria Foleya zawiodła, albo że film zamiast wywoływać emocji, wywołuje śmiech, albo że Jamie Dornan jest najbardziej drewnianym aktorem od czasu…Dornana z pierwszej części, jest zbyteczne. Chciałbym więc podejść do tego filmu inaczej – mianowicie jako pewne studium przypadku aktora, w tym wypadku aktorki, który po zakończeniu zdjęć do ostatniej części, będzie latami musiał udowadniać, że te filmy to był wypadek przy pracy.
Pamiętacie pewnie sytuację z Kristen Stewart, aktorką która wielu wciąż kojarzy się jedynie z rolą Belli Swan. Jej kariera jednak, poza koszmarną rolą w Królewnie Śnieżce, dzięki występom w repertuarze niezależnym powróciła na dobre tory.
Porównanie sytuacji Dakoty Johnson z przypadkiem Stewart wydaje mi się trafne z wielu powodów. Obydwie mają na swoim koncie występy w wielu filmach spoza swoich uniwersum, do których weszły z ciekawości, a zostały do końca głównie dla pieniędzy. Seria o Greyu jest fanowską odpowiedzią na Zmierzch, a więc można byłoby powiedzieć, że Anastasia Steele jest ludzkim i realnym odpowiednikiem Belli. Nawet jakość tych filmowych serii (Zmierch miał 5 części, Grey mam nadzieję zakończy się po 3) jest wręcz porażająco zbieżna.
Sytuacja Dakoty Johnson wydaje się wygodniejsza od tej, w której była Stewart. Powodów jest kilka, z tym najważniejszym że Johnson po prostu jest aktorką nieco bardziej utalentowaną. Spójrzymy chociażby na jej niesamowitą rolę w Nienasyconych, w których nie tylko dotrzymywała kroku Ralphowi Fiennesowi (!) i Tildzie Swinton (!!!), a wręcz chwilami kradła im film (!!!!!). To był popis, którego w Greyu powtórzyć się nie udało. Teraz pozostaje pytanie, czy mimo to, że partner ekranowy nie ma w sobie choćby milimetra charyzmy Fiennesa, a scenariusz był jaki był, choćby przyzwoitej roli nie dało się tutaj zaprezentować? Efekt pokazuje, że chyba rzeczywiście nie. Inna rzecz, że Johnson ma w tym filmie przebłyski, kiedy nie jest godną pogardy mimozą, a stara się Christianowi odgryzać. Jednak są to momenty, które pozostają przykryte przez długie sekwencje dialogowe (i nie tylko), które przyprawiają widza o zastanowienie nad tym, czy to jest jeszcze film, czy już raczej tylko żenująca, na wskroś amatorska próba stworzenia czegoś film przypominającego.
Potencjał Johnson pokazywała zresztą nie tylko w Nienasyconych. Świetna była w maleńkiej roli w Pakcie z diabłem, występowała u Finchera w The Social Network. To jest dorobek, którego wstydzić się nie trzeba. Przed Johnson pozostaje więc zadanie, żeby jak najszybciej oderwać się od wizerunku Anastasii Steele i dać się ponownie poznać jako ktoś, przed kim duża kariera stoi otworem. Niech przypadek Rooney Mary będzie dla niej godnym naśladowania. Wtedy Johnson stanie się aktorką wykorzystującą swój potencjał, która łatwo zarobione pieniądze i sławę, które przyszła niespodziewanie, przekuje na sukces. Liczę na to. Na sukces Greya przestałem już dawno.
Swoją drogą Anastasia Steele brzmi cool. Niepojęte, że postać nie jest równie cool.