My name is Edward Snowden. I go by Ed. – to jedne z pierwszych słów wypowiedzianych w Citizenfour przez najsłynniejszego analityka NSA, który swoimi działaniami chciał zmienić podejście światowej opinii publicznej do tematu wolności słowa. Czy mu się to udało? Kwestia sporna. W kontekście Citizenfour można być jednak pewnym, że coś się udało – sam film Laury Poitras, który zasłużenie zgarnął Oskara 2015 dla najlepszego dokumentu.
Musicie wiedzieć, że mam bardzo specyficzne podejście do filmów dokumentalnych. Niewiele z nich podoba mi się, głównie ze względu na podejście twórców, którzy myślą, że wystarczy postawić przed człowiekiem kamerę i dać mu mówić. Wtedy ciężko mówić o filmie, a bardziej o prelekcji. Szczęśliwie zdarzają się, dodam coraz częściej, takie dokumenty, które także ze strony filmowej są interesującymi propozycjami. Citizenfour jest na pewno jednym z nich, choć wydaje się, że Laura Poitras miała bardziej na celu wywołanie dyskusji niż stworzenie stricte filmowego dzieła. Przy okazji udało jej się jednak także i to drugie. Citizenfour ogląda się bowiem zupełnie inaczej niż typowy telewizyjny program o sensacyjnym wydarzeniu, czym mógł się ten film stać bez sprawnej ręki reżysera.
Nic bardziej mylnego. Poitras jest zbyt sprawnym filmowcem, by sobie na to pozwolić. Najważniejszym atutem jej filmu jest rzecz jasna bezpośredni dostęp do samego Snowdena. Co ciekawe bohater opowiada o tym co odkrył stosunkowo niewiele – wszystkiego dowiedzieliśmy się już z gazet i internetu. O wiele więcej dowiadujemy się o jego motywacjach, o nim samym jako człowieku, który wolał zaryzykować swoją wolność, a może nawet życie, aby pokazać jak wielką manipulacją i kłamstwem jest ta mitycznie wciąż pojmowana wolność słowa. Snowden nie jest typowym bohaterem kina akcji – to człowiek skromny, cichy, który czuje się bardziej przekaźnikiem prawdy niż narzucającym ją ideologiem. Poitras poprowadziła jego historię w konwencji nieomal kina szpiegowskiego. To jest chyba największa zaleta znakomitego Citizenfour – łączy on w sobie subtelny portret człowieka z formą absolutnie w dokumencie niespotykaną, zbliżoną niemalże do thrillera, który trzyma w wielkim napięciu od początku do końca. A przecież wszyscy znamy zakończenie tej historii.
Słowo komentarza jeszcze na temat owego zakończenia. Z perspektywy lat wydaje się, że rewelacje Snowdena nie wpłynęły na opinię publiczną w takim stopniu, jakby on chciał. Sądzę, że w dobrze funkcjonującym społeczeństwie, po ujawnieniu informacji takiego kalibru, administracja nie ostałaby się. Tymczasem prezydentura Baracka Obamy zmierza spokojnie do końca. Taki stan rzeczy może świadczyć o tym, że Amerykanie dużo bardziej sobie cenią bezpieczeństwo niż wolność i są w stanie poświęcić w imię spokoju bardzo wiele ze swoich swobód. Nie mnie oceniać, czy jest to dobra hierarchia wartości. Edward Snowden zainspirował nas na pewno do zastanowienia się nad tym tematem. Wydaje się, że to już całkiem sporo.