11 dni największego w Polsce święta kina dobiegło końca. W niedzielny wieczór Roman Gutek oficjalnie zamknął 12stą edycję Nowych Horyzontów. Nieoficjalnie wszystko potrwało trochę dłużej dzięki pożegnalnej imprezie w Arsenale.
Spróbujemy w prostych słowach nakreślić Wam jak wypadła tegoroczna edycja i co z niej zapamiętaliśmy, a także to, o czym chcielibyśmy zapomnieć.
Podział ról był w tym roku taki, że:
– Sobol pomagał przy organizacji festiwalu, spędzając pół dnia przy pracy, a drugie pół w salach kinowych. Miałem więc okazję podpatrzeć trochę jak wygląda festiwal od kuchni, a przy okazji zobaczyć około 25 filmów nic za to nie płacąc
– Pudzian brał udział w festiwalu jako karnetowicz, czyli mógł bez żadnych ograniczeń spędzać czas od rana do wieczora na projekcjach filmów
Te dwie różne perspektywy pomogły Nam w szerszej perspektywie przyjrzeć się z bliska festiwalowi.
Zacznijmy od tego, że atmosfera w tym roku bardzo dopisała. Tłumy ludzi, projekcje od wczesnego rana do północy, moc atrakcji w klubie festiwalowym, nocne pokazy filmów na rynku, to wszystko przyczyniło się do stworzenia atmosfery tymczasowej wspólnoty, która żyła jakby niezależnie od życia samego miasta. Pomógł w tym fakt, że festiwal na te 11 dni na wyłączność przejrzał całe kino Helios, część Multikina w Arkadach, cały Teatr Lalek oraz wrocławski plac Solny oraz znaczną część rynku. Nie zapominając o klubie Arsenał, który służył jako centrum dyskusyjno-piwne w przerwach między projekcjami.
Gwoli reporterskiej dokładności warto odnieść się też w kilku słowach do filmu zamknięcia – słabiutkiego W drodze Waltera Sallesa. Dziwny to wybór, kiedy pamięta się jak mocne propozycje festiwal otwierały. Tymczasem Salles prezentuje film niekonsekwentny, ni to ambitny, ni to komercyjny, przez to chaotyczny i przeraźliwie nudny. A przy okazji koszmarnie zagrany. Generalnie 3/10 to chyba i tak za dużo.
Mimo tego, i jeszcze kilku małych rozczarowań (Oburzeni, Za wzgórzami, nowy film Guya Maddina), festiwal trzeba uznać za bardzo udany. Wręcz zaskakująco dobry, kiedy przypomnimy sobie jak anonimowo brzmiały nazwiska bohaterów retrospektyw, jak słabo wyglądały inne pozycje programowe. Jednak to co na pierwszy rzut oka wydawało się być nieszczególnie atrakcyjne, z dnia na dzień zaskakiwało coraz bardziej pozytywnie. Nazwiska Dusana Makaveyeva, Ulricha Seidla, odkrycie na nowo Michaela Haneke, kolejne dowody znakomitej jakości niezależnego kina amerykańskiego – to chyba najważniejsze wydarzenia 12. Nowych Horyzontów. Potwierdza się też teza, że ciężko na festiwalu znaleźć filmy wyjątkowo przeciętne. Urok nowohoryzontowego półtora tygodnia to raczej wielkie, pozytywne niespodzianki i olbrzymie triumfy przeplatane z tragedią, koszmarem i żenadą. Niemniej nie uznaję tego za nic wielce negatywne. Taki to urok wrocławskiego festiwalu, gdzie filmy są albo wyjątkowo dobre, albo wyjątkowo złe. Zawsze jednak zapadające w pamięć.
Propozycje naszych osobistych ponowohoryzontowych wyróżnień:
Najlepszy film (bezapelacyjnie i jednogłośnie): Miłość w reżyserii Michaela Haneke – zdecydowanie jeden z najlepszych europejskich filmów ostatnich kilku lat
Najgorszy film (tutaj zdania podzielone): Pudzian – Alpy, Sobol – Człowiek pogryzł psa
Największa niespodzianka: Pudzian & Sobol – Czarnogóra czyli perły i wieprze z retrospektywy Dusana Makaveyeva
Największe rozczarowanie – Pudzian & Sobol – Za wzgórzami Cristiana Mungiu
Najlepszy mockument: Sobol – Zapomniane srebro
Najgorszy mockument: Sobol – Człowiek pogryzł psa, Pierwsi na księżycu (też Pudzian)
Najbardziej otwierający horyzonty myślowe film: Sobol – Sweet Movie Dusana Makavejeva
Pudzian – Droga na drugą stronę
Szczególne wyróżnienia: Sobol – Holy Motors, Raj:Miłość, Legenda Kaspara Hausera
Pudzian – Bestie z południowych krain, Droga na drugą stronę, Nadzór