„Co Ty wiesz o swoim dziadku?”: prostacki humor rządzi! De Niro też!

Zacznijmy od tego, że po obejrzeniu zwiastunu filmu obydwaj dostaliśmy mocnego kopa w tył głowy. Trudno było uwierzyć, że to wydarzyło się naprawdę. Zdecydowaliśmy się obejrzeć go po raz drugi i okazało się, że jednak naprawdę Robert De Niro (!) gra emeryta, który jedzie z wnukiem na Florydę by po śmierci swojej żony (i na jej wyraźne życzenie) użyć sobie tam odpowiednio życia. Niedorzeczność całej sytuacji spowodowała, że oczekiwanie na premierę filmu stało się nieomal masochistyczne. Kwestia do rozstrzygnięcia była jedna: czy De Niro poziomem żenady pobije występ Ala Pacino w Jack & Jill. Dla niewtajemniczonych przypominamy, że Pacino we wspomnianym filmie miał ROMANS z Adamem Sandlerem przebranym za kobietę (mentalnym gwałtem jest samo wyobrażenie sobie tej sytuacji).

Poszliśmy do kina z nastawieniem w stylu: no way, to się nie może udać, no way!. A potem zaczęliśmy się śmiać, śmiać i śmiać. Po 100 minutach wyszliśmy z kina, obejrzawszy niekoniecznie dobrą, ale na pewno wyjątkowo śmieszną komedię, a przecież to w przypadku tego gatunku najważniejsze. Wiemy co sobie pomyślicie: Ile Wam dał dystrybutor za pisanie takich rzeczy? Nie, nie dostaliśmy za to żadnych pieniędzy. Przekupił nas sam Robert De Niro, który dokonał w tym filmie prawdopodobnie jako pierwszy aktor na świecie sztuki dotychczas nieosiągniętej przez żadnego aktora w takim wieku. De Niro przeczytał ten przegięty scenariusz i stwierdził, że jeśli ma w tym zagrać, to musi to zrobić na 100%. Na 100%.

Takich momentów jest w tym filmie mało...na szczęście...

Takich momentów jest w tym filmie mało…na szczęście…

Granie tego na pół-gwizdka skończyłoby się bowiem osobistym blamażem i nieprzyjemnym zakłopotaniem widza. Takie sytuacje zdarzyły się już bowiem podczas seansów takich filmów jak Stand Up Guys (znowu Pacino, oj dziś dużo cierpkich słów o nim), czy jakimkolwiek innym old-boys-reunions. Słowem, te filmy miały momenty, ale całościowo było nam trochę żal tych wszystkich występujących w nich aktorskich legend. Dlatego właśnie Robert De Niro postanowił tym razem pójść na całość. I jeśli mówimy pójść na całość, to mówimy o zajściu tak daleko jak nigdy chyba jeszcze w szarży nie dotarł. De Niro poziomem swojego wczucia w rolę, pozbyciem się jakiegokolwiek wstydu pokazał, w możliwie najbardziej przewrotny sposób, że tylko najlepszego aktora na świecie stać było na taką woltę.

Co Ty wiesz o swoim dziadku nie udałby się bez De Niro – to już wiemy. Jednak trzeba przypomnieć też kilka innych faktów związanych z tym filmem. Odpowiada za niego Dan Mazer, człowiek, który razem z Sachą Baron Cohenem pisał scenariusz do Borata. Słowem – miało być rubasznie i było. Do potęgi rubasznie. Można byłoby wręcz powiedzieć, że było wybitnie prostacko. Humor, którym strzela De Niro z szybkością karabinu maszynowego nie jest w końcu wysokich lotów i takie określenie należy uznać za eufemizm. Jest po prostu chamski, pełen seksizmu, homofobicznych i rasistowskich akcentów. Jeśli w tym momencie absolutnie odechciało Ci się oglądać Dirty Grandpa, uspokajamy: Ta jazda bez trzymanki ma sens, bo bawi i to naprawdę mocno. Oczywiście jedynie w momentach kiedy na ekranie jest De Niro (najlepiej z genialną Aubrey Plazą), bo sceny z samym Zaciem Efronem nawet w takim filmie pokazują jak słabym jest on aktorem. Na szczęście takich momentów jest na ekranie niewiele, gdyż wszystkie kluczowe momenty Co Ty wiesz o swoim dziadku zostały oparte na timingu komediowym De Niro. Ten mistrz, który dawno już zapomniał o swojej wybitnej współpracy ze Scorsese, pokazał, że taki właśnie może być kierunek jego kariery – komedie, szalone i zupełnie pozbawione hamulców. Trochę jak jego wielki filmowy przyjaciel, który przecież na starość zrobił najbardziej imprezowy film w historii kina.

...a takich o wiele więcej.

…a takich o wiele więcej.

Jedno jeszcze słowo na koniec – jakby to nie zabrzmiało, warto ten film obejrzeć w kinie. Nie dlatego, że ma tak ekscytująco wyglądające zdjęcia czy efekty, a dla polskiego tłumaczenia, które po raz kolejny (pamiętacie Death Proof Quentina Tarantino?) okazało się niejako niezależnym bohaterem filmu. Nie wiemy, kto za nie odpowiada, ale za taką ilość genialnie, kreatywnie przetłumaczonych kloacznych i seksualnych żartów, należy mu się dodatkowa nagroda. Gwiazdek tutaj nie przyznajemy, bo Co Ty wiesz o swoim dziadku jest tak dziwnym, szalonym doświadczeniem, że wykracza poza ramy jakiejkolwiek oceny. Największym zaskoczeniem będzie więc puenta: Polecamy!

Dominik Sobolewski i Maciej Stasierski

Start typing and press Enter to search