Długo wyczekiwany i hype’owany film Darrena Aronofsky’ego dotarł do naszych kin. Wszedł jednak ukradkiem, bez większej reklamy, pozostając w cieniu takich 'superprodukcji’ jak Och Karol 2
Jeśli ktoś zdążył już na niego pójść, nie wiedząc zbytnio czego oczekiwać od tego melodramatu o baletnicy, to z pewnością musiał wyjść z kina w niemałym szoku, po tym co właśnie zobaczył,
Film to bowiem niezwykły, mroczny, o atomowej wręcz sile dramatyzmu. Gatunkowo najbliżej mu do dramatu, ale w praktyce wychodzi z tego ostry jak brzytwa thriller, bezkompromisowo igrający z naszą psychiką. Intensywność i konsekwencja narracyjna jaką operuje Aronfosky jest godna najwyższego podziwu. Jest to modelowy przykład tego jak z prostej, wydać by się mogło, historii można zrobić coś daleko i odważnie wykraczającego poza znane schematy.
Jednak połowy tych zachwytów by tu teraz nie było, gdyby nie szaleńczo, wręcz perfekcyjnie dobra rola Natalie Portman. Mało powiedzieć, że stworzyła kreacje swojego życia. Tegoroczny Oscar dla niej będzie najbardziej zasłużonym wyróżnieniem od długich lat w swojej kategorii. Autentyczność z jaką Portman popada w odmienne stany świadomości, przechodząc od słodkiej i uroczej kruchej dziewczyny do demonicznie naturalistycznego zwierzęcia, jest nie do przecenienia. Oprócz samej Portman, koncertowo zagrał również cały drugi plan, od Mily Kunis aż do Vincenta Cassela. Na specjalną uwagę zasługują bardzo sugestywne, odpowiednio surowe, zdjęcia oraz repertuar muzyczny Clinta Mansella. Skala melodii towarzyszących filmowi jest tak dobrana, byś w kluczowych momentach był odpowiednio mocno wbity w fotel.
Można by jeszcze wiele pisać, jednak z miejsca proponuje wizytę w kinie, bo tak oryginalnego i fabularnie zgranego dzieła już dawno tam nie było.