Wywiad z Jackiem Dukajem.
Michał Hernes: Jakie jest pańskie najwcześniejsze wspomnienie związane z czytaniem książek?
Jacek Dukaj: Plastikowe książeczki-zabawki: atrapy książek dla małych dzieci. Nie miały liter, tylko obrazki. Zabawa polegała na udawaniu czytania.
Czy ma pan książki, których lektura sprawiła, że zapragnął pan zostać pisarzem albo miały na Pana bardzo duży wpływ? Jeśli tak to jakie i dlaczego?
Nie przypominam sobie świadomego pragnienia zostania pisarzem. Wpływ, którego jestem świadom: na pewno Lem, Gombrowicz, Conrad, Borges, Nietzsche, Dostojewski. Może Sienkiewicz, może Hemingway.
Czy wraca pan do przeczytanych niegdyś książek, a jeśli tak, to do których i co pan odkrył po ich ponownej lekturze?
Są chyba dwie kategorie książek przyciągających do powtórnej lektury: te, do których wraca się z sentymentu, ażeby powrócić przez tę lekturę do samego siebie sprzed lat; i na odwrót – te, które nie dają spokoju, bo nigdy się ich tak naprawdę nie przeczytało, nie dają się przeczytać, pozostają „niedoczytane”. Z tych pierwszych wskazałbym „Śledztwo” Lema, „Karierę Nikodema Dyzmy” Dołęgi-Mostowicza, „Potop” Sienkiewicza, „Władcę Pierścieni” Tolkiena. Te drugie to głównie poezja: Herbert, Eliot, Kawafis, Whitman. Ale też „Heart of Darkness” Conrada czy „Blood Meridian” McCarthy’ego.
A czy ma pan książki, do których nie zamierza pan wrócić lub boi się do nich wrócić?
Mam dużo i coraz więcej książek, które zacząłem czytać i zorientowałem się w trakcie, że to marnowanie mojego czasu – nie zamierzam do nich wracać.
Jakie książki czyta pan dla przyjemności/rozrywki i dlaczego akurat te tytuły?
Z zasady czytam to, co mnie interesuje, więc trudno mi oddzielić teksty czytane dla przyjemności od tekstów, z których lektury przyjemności nie mam. Przy czym odnosi się to w coraz większym stopniu do non-fiction. Przyjemność polega na poznawaniu czegoś nowego, na nowym zrozumieniu mechanizmów, procesów, na otwieraniu nowych idei.
Które z przeczytanych przez pana w ostatnich latach książek zrobiły na panu największe wrażenie i dlaczego?
Dwa ostatnie Houellebecqa: „Serotonina” i „Unicestwianie”. Bo wyciskają ekstrakt naszego Zeitgeistu i wpuszczają go w żyły czytelnika jako uczucie, przeżycie.
Co jeszcze przeczytał pan w ostatnich latach?
„High Weirdness” Erika Davisa, „Lessons” McEwana, „Wypadek na polowaniu” Carlsona i Blaira, „Final Solution” Chabona, „Radical Markets” Posnera i Weyla, „Liberalism and Its Discontents” Fukuyamy, „The Moders Ocean” Shane’a Carrutha (niezrealizowany scenariusz), „Ziarno i krew” Rosiaka, „Master of the Revels” Stephensona i Galland, „Ministry of the Future” Robinsona, eseje Paula Grahama.
Czy odszedł pan od pisania fantastyki?
Biografowie po mojej śmierci to stwierdzą.
Czy podąża pan tropem Harariego i chce być jak Harari? Pytam, bo jedni uważają go za poważnego intelektualistę, ale inni nazywają go guru, który próbuje objaśniać świat.
Nie podążam i nie chcę.
Przypomniało mi się jak trafiłem na informację z raportu Biblioteki Publicznej, że popularność fantastyki dla dorosłych czytelników i czytelniczek wynosi zaledwie 7%. Jak pan myśli, z czego to wynika?
Nie rozumiem, co znaczy, że popularność czegoś wynosi X procent. Jaka jest metodologia pomiaru? Względem czego? Czy to jednostkowo deklarowane wartościowania, czy pomiar czasu spędzanego na danej aktywności, czy procent wydawanych pieniędzy? Jakie kategorie się porównuje? Ile procent popularności ma jedzenie lodów, granie na konsoli, oglądanie porno, słuchanie hiphopu?
O pisaniu fantastyki mówi się, że to może pozbawić autora prestiżu i zamknąć mu drogę do literackich nagród i możliwe, że dlatego wielu znanych pisarzy nie przyznaje się, że tworzy fantastykę albo udaje, że to nie jest fantastyka. Czy to faktycznie powód do wstydu?
Skoro posiadasz w Polsce prestiż jako pisarz, to znaczy, że nie jesteś zdefiniowany medialnie i środowiskowo jako „pisarz fantastyki”, a zatem możesz pisać dowolnie fantastyczne książki i one nie trafią na półkę fantastyki, a ty nie stracisz prestiżu.
Odwrotne przejścia są niezmiernie rzadkie. Twardoch i Orbitowski musieli wykonać wielką pracę w mediach i na salonach, żeby stać się pisarzami bezprzymiotnikowymi pomimo pisania ongi fantastyki. Natomiast przykład Radka Raka pokazuje, że nie trzeba się wstydzić.
Magdalena Salik w eseju o „Po piśmie” zwróciła uwagę na to, że „meandrując między filozofią, polityką, religią, ekonomią, Dukaj zastanawia się, ile z wymieniowych w tym zdaniu pojęć i w jakiej formie pozostanie użyteczna w postpiśmiennym świecie”. Salik zapytała, czy możliwa jest religia bez pisma i czy da się prowadzić politykę bez słów?
Sam stawiam te pytania w książce. Poświęcam odpowiedziom na nie kilka rozdziałów.
W wielkim skrócie: Tradycyjnie rozumiana religia wymaga zdolności do myślenia o transcendentach, czyli bytach spoza świata doświadczeń zmysłowych. Do ich zbudowania konieczne są operacje na metaforach, ideach, kategoriach, często wielopiętrowe. Bez języka jest to niemożliwe. Bez pisma – trudne.
Polityka w demokracji medialnej już dziś prowadzona jest głównie poza domeną pisma. Słów się używa też coraz częściej jako bodźców emocjonalnych i w połączeniu z bezpośrednim wpływem zmysłowym.
W „Po piśmie” wspomniał pan o rosnącej popularności audiobooków i o tym, że książki często słucha się na przyspieszeniu. Co sądzi pan o tym, że niektórzy słuchają tak pańskich książek, w tym właśnie „Po piśmie”?
Że słuchają „Po piśmie” jako audiobook, to wiem – sprzedaż wersji audio jest zaskakująco wysoka. Czy na przyśpieszeniu – nie wiem. Nie rekomenduję tego.
Popularność audiobooków rośnie tak szybko, że w Skandynawii więcej książek sprzedaje się już w formie do słuchania, nie do czytania.