Do dziś ciężko się pogodzić z przedwczesną, tragiczną śmiercią Marcina Wrony. Wejście do kin jego najnowszego filmu ma więc wymiar dodatkowy, wszak to pożegnanie z tym obiecującym reżyserem. Demonem Wrona żegna się godnie, chwilami w wielki sposób.
Peter, nazywany przez innych Piotrem lub Pytonem, przyjeżdża z Londynu na ślub ze swoją wybranką Żanetą (Agnieszka Żulewska – znakomita, duże odkrycie). Dzień przez ceremonią odkrywa zakopane zwłoki dziewczynki. Nikt nic nie wie, nie można się niczego dowiedzieć. Jednak odkrycie rozbudza stare wspomnienia, ale też dawno uśpione…demony.
Po takim opisie należy postawić pytanie: czy chciał Marcin Wrona nakręcić horror? Jeśli tak, to nie jest próba szczególnie udana. Mało tutaj strachu, takiego typowego gatunkowego thrillu. Elementy wskazujące na horror widać zresztą dopiero od połowy Demona, tej dużo mocniejszej. Początkowo filmem Wrony rządzi chaos, trochę jak polskim weselem. Jednak Wrona nie jest Wojciechem Smarzowskim i tak dobrym obserwatorem zbiorowości też nie. Przez to początkowe 30-40 minut Demona ogląda się mieszanymi uczuciami. Jest niepokój, ale nie ma realnych emocji. Wrona jedynie sygnalizuje elementy, jednak nie rozwija ich w pełni. To rozwinięcie nastąpi w drugiej, wyśmienitej godzinie filmu. Od bohatera zbiorowego przechodzimy do bardziej konkretnych, indywidualnych historii. Wreszcie Wrona zaczyna rozumieć nie tylko swoje postaci, ale też co tak naprawdę chciał nam przekazać. Demon stanowi swoiste połączenie Pokłosia Pasikowskiego z Weselem, będąc udanym szczególnie w tym pierwszym nawiązaniu. Reżyser odkrywa te czarne karty naszej przeszłości, o których chcemy zapomnieć. Określiłbym je swoistą zbiorową zmową milczenia, plamami, których nie da się łatwo zmyć. Co ważne, Wrona nie poprzestaje jedynie na prostej refleksji, a potrafi ją sprawnie zaprezentować i spuentować w formie kina gatunkowego. Bo jeśli nawet Demon nie jest czystej krwi horrorem, to nie można go nie zaliczyć do bardzo szeroko pojętego kina rozrywkowego. Oczywiście z ambicjami, których Marcin Wrona nigdy nie krył i które tutaj widać idealnie. Są więc emocje i chwila zadumy, ale też momenty autentycznego napięcia, które kojarzy się z thrillerem. Demon może być reprezentantem tego gatunku i to bardzo solidnym.
Na tym można byłoby skończyć jego analizę, jednak nie sposób przejść obojętnie obok tej obsady, która stanowi główny budulec sukcesu Demona. Znakomita para głównych aktorów – Itay Tiran i Agnieszka Żulewska – wspomagana jest tutaj przez przerażająco (dosłownie!) mocny drugi plan. Szczególnie brylują Andrzej Grabowski, który daje tutaj swoją diaboliczną interpretację dziędzielowskiego Wojnara, oraz genialnie komiczny, absolutnie przerysowany Adam Woronowicz. Nie pojmuję zupełnie tego aktora – Demon to idealny dowód, że brak mu ewidentnie stabilności. Potrafi być bowiem tak wyśmienity jak tutaj, kiedy w Żyć nie umierać nie umie porządnie odegrać jednej banalnej sceny w roli szpitalnego księdza. Tak czy owak, najważniejsze, że po tym filmie pozostaje tylko dobre wrażenie z roli Woronowicza.
Szkoda, że Marcin Wrona nie nakręci już nigdy żadnego filmu. Z Borysem Lankoszem, mogliby doprowadzić do odrodzenia kina gatunkowego w Polsce.