Dlaczego Dorota Masłowska wybrała „Wilczycę”? [WYWIAD]

Dorota Masłowska bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła – w ramach Festiwalu Korelacje w Kinie Dolnośląskie Centrum Filmowy zaprezentowany został kultowy film „Wilczyca” z przygotowaną przez nią autorską narracją. W rozmowie z Watching Closely Dorota Masłowska wyjaśniła, skąd ten wybór i jak się czuła w trakcie seansu.

Już 3 lutego w kinie Dolnośląskie Centrum Filmowe pokazy filmów z autorskimi narracjami, które stworzyły Dorota MasłowskaAgnieszka Wolny-Hamkało. Pierwsza z nich wybrała film “Wilczyca” w reż. Marka Piestraka, a druga – “Trzeba zabić tę miłość” w reż. Janusza Morgensterna.

Za sprawną tej inicjatywy tradycyjne seanse filmowe zamienią się w słuchowisko połączone z obrazem. To nowy sposób doświadczania kultury, dostępny również dla osób ze szczególnymi potrzebami. Filmy z autorskimi komentarzami tych autorek po raz pierwszy zostały zaprezentowane w czasie pilotażowej edycji Festiwalu Korelacje. Po seansach porozmawiałem z Dorotą Masłowską.

Michał Hernes: Bardzo mnie ucieszyło, że wybrała pani film „Wilczyca”, bo jestem fanem kina gatunkowego. Nie spodziewałem się, że przygotuje pani autorską narrację do horroru w reż. Marka Piestraka. 

Dorota Masłowska: Dla mnie to też nie jest oczywisty wybór. Gdy jednak oglądałam ten film po raz dziesiąty, doszłam do wniosku, że go trochę kocham. Wydaje mi się, że przez różne niedomagania budżetowe, techniczne i formalne jest bardzo absurdalny, ale z drugiej strony ma w sobie trochę naprawdę dobrych rzeczy. Mam na myśli dopracowaną warstwę językową i momentami dobrą grę aktorów, która udatnie wpasowuje się w tę konwencję. Najbardziej pociągający jest dziwny dreszcz, który czujemy także w czasie seansu „Przyjaciela wesołego diabła” albo sceny z wilkami w „Akademii Pana Kleksa”. To niepowtarzalny klimat, który został osiągnięty bardzo prymitywnymi środkami.

W horrorach lubię, że opowiadają o tym, co wymyka się racjonalnemu myśleniu.

I wciągają nas w niesamowity nastrój. „Wilczycy” można odmówić wszystkiego, ale nie tego.

Niedawno rozmawiałem z Krzysztofem Zanussim, który krytykował absurdalne dialogi w jednym z polskich filmów historycznych. Czy podobnie miała pani z horrorem Marka Piestraka? 

Też wyczuwam takie rzeczy. W „Wilczycy” nie jestem w stanie stwierdzić, czy użyta w nim polszczyzna jest 100% adekwatna do tamtych czasów, ale mimo wszystko podobają mi się starania twórców, żeby je językowo odtworzyć.

A jak odebrała pani portret kobiety-wilczycy?

Jest przejmujący. Wyraża charakterystyczną dla polskiej kultury obawie przed kobietą i jej erotyzmem – bo tym właśnie jest czarownica.

Dorota Masłowska, fot. Michaela Metesova

Twórcy połączyli w tej produkcji humor z suspensem.

W „Wilczycy” jest bardzo dużo suspensu, którego jako osoba posiadająca poczucie humoru nie mogłam nie zauważyć. Suspens został w tym filmie przeciągnięty do niemożliwości, to znaczy jest w nim bardzo dużo sekwencji, w których nie dzieje się nic, bo narasta napięcie. Myślę, że dla dzisiejszego, przyzwyczajonego do silnej stymulacji widza te sceny są absurdalne i nie do zniesienia, ponieważ często do niczego nie prowadzą. To długo budowane napięcie kończy się paradą cieni albo gałęzią uderzającą w okno. To rozczarowujące, ale choć fluktuacje grozy są irracjonalne i zupełnie bezsensu, to dla mnie jest w nich coś uwodzącego. Współcześnie tego już w kinie nie ma – jest algorytmizowane i robione tak, żeby widz ani chwili się nie nudził, a w „Wilczycy” mamy tyle zmyłek i pustych przebiegów, że nie da się łatwo przewidzieć, co się zaraz zdarzy.

Uwielbiam te sceny, w których dzieje się coś zupełnie nieoczekiwanego.

I niedorzecznego. Ciągle powraca pierwiastek chaosu, a mimo to toczy się dalej i jego atmosfera gęstnieje 

Jak się pani zapatruje na łączenie suspensu z humorem? Czy to faktycznie dobra kombinacja?

Wydaje mi się, sądząc po śmiechu na widowni, że to działa. Pracując nad tym filmem, nie widziałam innej interpretacji. Tylko tak mogłam się do niego „dograć”.

To prawda – słychać było, że seans był satysfakcjonujący dla wielu widzów. A dla pani?

Obejrzałam go z przyjemnością, dlatego że czułam, że oglądamy film, który jest trochę nieoglądalny, a za sprawą mojej „dogrywki” mogę zaprosić wiele osób do tego świata i oni też mogą go doświadczyć. 

Podziwiam, że obejrzała pani ten horror aż dziesięć razy.

Musiałam to zrobić ze względów technicznych, żeby „wpasować” się z moimi komentarzami między dialogi aktorów. Można odnieść wrażenie, że da radę zrobić to spontanicznie, ale sporo pracy wymagało, żeby zmieścić się z tymi tekstami i żeby nie były tautologiczne. Chodziło o to, żeby moja interpretacja opowiadała film osobom niedowidzącym i niewidzącym, ale by jednocześnie wnosiła dodatkową warstwę dla zwykłych widzów. 

Czy praca nad tym to była dla pani świetna zabawa, czy duże wyzwanie?

Raczej przygoda, eksploracja nieznanego terenu. Odnoszę wrażenie, że jest w tym coś bardzo prywatnego. Choć ten tekst został przeze mnie wcześniej zaprojektowany, to zaprosiłam widzów do bycia ze mną w mojej recepcji filmu. Do przebywania w mojej głowie i tak samo traktowałabym filmy wybrane przez innych artystów. W przecięciu się artysty ze swoim ulubionym filmem jest coś intymnego. 

Pytanie brzmi, czy sens ma opowiadanie widzom tego, co dzieje się na ekranie? 

Myślę, że to może być trochę związane z czasami, w których żyjemy – ich chorobą jest zanikanie abstrakcji i wyobraźni. Wszystko musi być dopowiedziane i udosłownione, tak jakbyśmy ciągle kierowali te przekazy do osób bez głów. Jestem zwolenniczką myśli, że film to medium, które opowiada obrazem, a słowa są tylko dodatkiem. Opowiadanie filmu to więc zagadkowe zadanie. W sensie towarzyskim to najwyższy wymiar przestępstwa i prywatnie nigdy tego nie robię.

Dlatego wybrała pani „Wilczycę”, czyli horror, na którym można się pośmiać? 

Można o tym myśleć jako o ucieczce w absurd i śmieszność, a z drugiej strony nie zgodziłabym się na „dopisanie się” do filmu, który jest dla mnie druzgocący, przejmujący i całkowicie nieśmieszny. Nie miałabym odwagi tego zrobić. Możliwe, że to nie są emocje, w których chciałabym być z innymi ludźmi. 

Jak się pani czuła na sali w trakcie seansu filmu „Wilczyca”? Czy reakcje widzów były dla pani zaskakujące? 

Bardzo cieszyłam się, że wszyscy się tak śmiali. Lubię zawrót głowy, który wynika z oszołomienia bezsensem, z niezgodności fonii z obrazem. Uwielbiam oszałamiać się w ten sposób, cieszyłam się więc, że udało mi się wprawić w ten stan inne osoby. 

Podziwiam, że zachowała pani powagę w czasie czytania tego tekstu.

Na nagranie przyjechałam do Wrocławia ze Szwajcarii, gdzie obecnie rezyduję. Tego dnia musiałam bardzo wcześnie wstać i myślę, że był to mój autentyczny nastrój. W trakcie seansu rozśmieszyło mnie, że był on aż tak grobowy. 

A czy jest pani fanką horrorów?

Nie, jestem ich antyfanką, nienawidzę horrorów. 

Tym bardziej to zaskakujący wybór.

Być może dlatego moja interpretacja jest ciekawa.

Dokładnie. A są w tym filmie sceny spektakularne, na przykład wyskoczenia przez okno. 

Wydaje mi się, że wartością dopisywania narracji do filmów jest to, że po czterdziestu latach oglądamy „Wilczycę” z nadwiedzą, z metaświadomością. To – oczywiście – źródło śmieszności, a z drugiej strony odnoszę wrażenie, że wiele osób, które były na seansie w innych okolicznościach nie dałyby rady obejrzeć tego filmu. Myślę, że współcześnie „Wilczyca” jest oglądana wyłącznie przez perwersyjnych fanów horrorów i kina, które troszkę nie ma już racji bytu. Dzięki Festiwalowi Korelacje udaje się wprowadzić ten film z powrotem do obiegu.

W Polsce bardzo popularny jest cykl „Najlepsze z najgorszych” i np. seanse kultowego „The Room” z polskim dubbingiem. Kto wie, może podobnie będzie z tą wersją „Wilczycy”?

Szanuję złą sztukę, która nie jest zła, bo została zrobiona cynicznie, tylko jest owocem gorączki serca twórców. To sztuka niespełniona, którą w niespełnieniu pozostawiły obiektywne przeszkody – finansowe albo niedomagania talentu i przerost ambicji. Często jest tam dużo czegoś dobrego – bardzo gorącego  i emocjonującego materiału, który został opacznie zrealizowany. Interesuję się takimi filmami – krzywimy, niespełnionymi i z marginesu docenienia.

Przypomniał mi się Ed Wood, przepięknie pokazany w filmie Tima Burtona o tym samym tytule. Zapamiętałem jego przepełnione optymizmem słowa: „mój następny film będzie lepszy”. 

Marek Piestrak jest w polskim kinie równie niezwykłą postacią i mam nadzieję, że kiedyś zrealizuję w hołdzie dla niego klip. 

Dla mnie inspirujące było to, że na seans „Wilczycy” przyszły osoby niewidzące i niedowidzące.

Bardzo mnie to cieszy, bo cały czas skupiam się na aspekcie artystycznym tego przedsięwzięcia, a myślę, że równie ważny jest aspekt integracyjny. Dzięki takim rozszerzonym o artyzm audiodeskrypcją osoby niedowidzące i niewidzące mogą doświadczyć czegoś zupełnie nowego i ciekawego – mogą poszerzyć swoją wyobraźnię, być w miejscach, do których w innych okolicznościach nie miałyby dostępu. Myślę, że dla pełnosprawnych widzów ta próba empatii wobec ich sytuacji i poszerzenia swojej wrażliwości też jest bardzo korzystna. Warto o tym pamiętać.

Rozmawiał: Michał Hernes

Start typing and press Enter to search