Ojoj…nie było mnie straaaaaszzzzzzzzzznnnnniieee długo. Biję się w piersi. Moja wina. Dużo spraw się nałożyło. Remont w domu, zbliżająca się sesja, młodzieżówka i różne mniejsze lub większe kłopoty. Postaram się jednak poprawić.
Przydałoby się odpowiedzieć na post Dominika, który zamieszczony został już wieki temu. Przydałoby się tym bardziej, że już dawno temu „Iron Mana” obejrzałem i jestem z tego wielce zadowolony. Jest to jedna z lepszych adaptacji Marvela i jedna z ciekawszych adaptacji komiksów ostatnich lat. Jon Favreau, reżyser średnio znany i raczej mało uznany, stworzył naprawdę rewelacyjną rozrywkę, która potrafi zaskoczyć świeżością rozwiązań i sporym rozmachem. Świetnie wyglądają sceny akcji. Wciągająca, solidna zabawa, nie obrażająca inteligencji widza.
Największym plusem filmu jest aktorstwo, jak na adaptację komiksu wręcz wybitnie dobre. Tym większe brawa dla wszystkich wykonawców, że zostali raczej obsadzeni przeciwko swojemu ekranowemu emploi. Robert Downey Jr., dla którego Iron Man był pierwszym w pełni tego słowa znaczeniu blockbusterem to jedna wielka bomba. Jak rzadko w tego typu kinie mamy do czynienia z prawdziwą kreacją! Błyskotliwa rola, pokaz charyzmy, luz czyli Downey w najwyższej formie. W roli jego adwersarza występuje Jeff Bridges. Aktor raczej znany z ról miłych, szlachetnych panów przedstawia nam bardzo ciekawego villaina. Płeć piękną reprezentuje wyjątkowo zmysłowa tym razem Gwyneth Paltrow. Czyżby w najmniej oczekiwanym momencie jej kariera miała powrócić na dobre tory? Oby, bo w Iron Manie pokazuje, że wcale nie zapomniała jak się tworzy oryginalną postać, opierając kreację na minimalnym materiale wyjściowym. Niezauważony pozostaje jedynie Terence Howard, ale też i rolę nieszczególną. Bo któż by chciał grać nie dość, że żołnierza armii amerykańskiej, to jeszcze przyjaciela Tony Starka, pozostającego w cieniu milionera.
Żeby nie było tak słodko to parę wad też należy zasygnalizować. Nie miałbym większych pretensji z powodu przedstawienia przez Favreau spiskowej teorii dziejów. Niestety wszystko toczy się tu trochę zbyt przypadkowo, bez jakiejś większej konsekwencji. Niekiedy szwankuje też praca kamery. To co miało być bardziej realistyczne dzięki kręceniu z ręki, bardziej irytuje niż zachwyca. I na koniec muzyka – słaba, sztampowa, nie wykorzystująca potencjału takiego filmu.
Mimo wszystko z niekłamaną satysfakcją wystawiam filmowi mocne: