Podobno wariat to człowiek, który cierpi na dużą niezależność intelektualną. Stawiam tezę – być może mało odkrywczą – że przytłaczająca większość z nas ma psychiczne uchybienia. Właściwie to już spowszednieliśmy w tym wariactwie. Gdy szaleństwo człowieka mieści się w ramach powszechnie dopuszczalnej normy, odczuwamy wobec niego nawet pewien rodzaj nieuzasadnionej sympatii. Wariaci są urzekający i magnetyczni. Chce się wśród nich przebywać – nawet jeśli mamy do czynienia ze schizofreniczną błyskotliwością czy bezgranicznym pędem w kierunku poszerzania horyzontów.
Dlatego właśnie kocham Dom Wariatów w reżyserii Marka Koterskiego. Jego bohaterowie nie są geniuszami, mędrcami czy jednostkami, które dzisiejszy świat nazwałby wybitnymi. Mój świat jednak takimi ich mianuje. To zwykli ludzie, którzy przez swoje intelektualne i całkiem zwyczajne natręctwa, skłaniają nas do refleksji nad złożoną, ludzką naturą. Tytułowi wariaci nie robią nic niezwykłego. Obserwujemy ich w prozaicznych czynnościach i łapiemy za głowę w pełnym podziwie dla ich wnikliwych umysłów.
Ostrzegam jednak, że jest to film niebywale nieznośny i „nieprzystępny”. Często drażni, buzuje w głowie i wystawia naszą cierpliwość na ciężką próbę. Jest jednak również ucztą doskonałego poczucia humoru, opartego głównie na nienazwanych subtelnościach. To jeden z tych filmów, na których śmiałbyś się w kinie tylko Ty. Doskonale wiesz jak cudowne jest to uczucie. No chyba, że jesteś wariatem.
Tomasz Samołyk