Jest środek lat 80. W Zjednoczonym Królestwie rządy sprawuje Margaret Thatcher. Żelazna Dama swoimi decyzjami nastawia przeciwko sobie wiele grup społecznych. Jedną z nich są górnicy, którzy stają do masowych protestów. Nie zgadzają się na zamykanie kopalń, gdyż wiedzą, że oznaczałoby to utratę środków do życia. Nieoczekiwanym sprzymierzeńcem protestujących staje się mała grupa…londyńskich homoseksualistów.
Powiecie pewnie, że Dumni i wściekli to film, który po prostu nie może być oparty na faktach. Tymczasem nie dość, że historia z obrazu Matthew Warchusa jest prawdziwa, to niektórzy jej uczestnicy są do dziś znaczącymi osobami na brytyjskiej scenie politycznej. Pytanie czy w ocenie tego filmu jest to informacja najważniejsza? Czy film, który opowiada o stricte politycznej historii trzeba zawsze traktować jako polityczny manifest? Odnoszę się do tego z powodu faktu, że krytycy (nieliczni, bo większość zna się po prostu na filmie) Dumnych i wściekłych twierdzi, że jest to typowa lewacka agitka. Wydaje mi się, że trzeba mieć bardzo dużo złej woli, by w tej ważnej, bardzo świadomie stworzonej historii, dostrzec tylko jej polityczną stronę. Rzecz jasna Warchus dotyka kwestii, które w tym okresie były bardzo bolesne dla konkretnej grupy społecznej i to krytykuje. Nie usłyszycie w Pride dobrych słów na temat polityki Margaret Thatcher, bo też tak właśnie myśleli ludzie w tamtych czasach. Jednak, podobnie jak w Billy’m Elliocie Stephana Daldry’ego, temat ten jest niejako punktem wyjścia do refleksji bardziej ogólnej, na temat tolerancji, solidarności społecznej, równości, porozumienia ponad podziałami.
Co jednak istotne najbardziej, poza warstwą polityczną, mamy tę drugą, dużo ważniejszą – FILMOWĄ. I w niej Dumni i wściekli brylują. Nic dziwnego, że film ten okazał się jedną z najważniejszych brytyjskich premier minionego roku. Warchus potrafił z tej politycznie istotnej historii zrobić ciepłe, wzruszające i jednocześnie zabawne kino. Od samego początku ten film łączy smutek z uśmiechem na twarzy, a dobrą zabawą dotyka uczuć najmocniej skrywanych. Co ważne robi to w sposób wyjątkowo bezpretensjonalny. Największa w tym zasługa obsady, która daje koncert, jakiego nie powstydziłaby się nawet Wiener Philharmoniker. Nighy, Considine, Staunton i najlepszy z obsady Dominic West to klasa sama w sobie, a scena w której ten ostatni tańczy w górniczym pubie do muzyki disco przejdzie do historii kina jako jeden z tych inspirational moments na lata. Dla nich oraz dla tej piosenki…
…odśpiewanej w sposób niezwykle wzruszający przez żony górników, koniecznie trzeba obejrzeć Pride.
Właśnie tak powinno się opowiadać o swojej historii. Bierzmy przykład z Brytyjczyków!