„Na świecie jest wiele zabawnych rzeczy, nawet jeśli czasami bywa bardzo okrutny, brutalny i głupi. Coś czuję, że niektóre z cech mojego charakteru są widoczne w moich filmach i być może przenika do nich także moje poczucie humoru” – mówi nam Miguel Gomes, który zdobył nagrodę dla najlepszego reżysera na 77. MFF w Cannes. Statuetkę otrzymał za film „Grand Tour”, który premierowo będzie można zobaczyć w Polsce na 24. MFF mBank Nowe Horyzonty. Program festiwalu znajduje się TUTAJ.
Michał Hernes: „Grand Tour” obejrzałem jak dotąd dwa razy. W trakcie pierwszego seansu bardziej koncentrowałem się na obrazach, a podczas drugiego – na słowach.
Miguel Gomes: Nie mam nic przeciwko temu, że ludzie przeskakują od obrazów do narracji i głosu z offu. „Grand Tour” opowiada o Europejczykach, którzy czują się trochę zagubieni na azjatyckim kontynencie. Umieściliśmy w tym filmie lektorów mówiących w językach z krajów, które odwiedzają bohaterowie. Zdecydowaliśmy też, że w niektórych scenach, kiedy to wypowiadają się Azjaci, nie będzie napisów. Chodziło o to, żeby widzowie byli jeszcze bardziej zagubieni, ponieważ za każdym razem zmienia się język i potrzebujesz napisów. Chcieliśmy wywołać u nich poczucie niemożności zrozumienia wszystkiego. Jeśli więc zdecydowałeś się na dwukrotny seans tego filmu, za pierwszym razem skupiając się na obrazach, a za bardziej na tekście, jest to dla mnie w porządku.
Podoba mi się, że „Grand Tour” można doświadczyć na wiele sposobów.
Każdy film rządzi się własnymi zasadami. Są tacy, którzy wychodzą z założenia, że powinno się je kręcić zgodnie z regułami mainstreamowego kina, ale to nieprawda. Można realizować filmy, posługując się własnymi metodami. Dla mnie jest to o wiele bardziej opłacalne i przyjemniejsze.
Jak narodził się pomysł na „Grand Tour”?
Przeczytałem książkę, którą napisał brytyjski autor, Somerset Maugham – „Ostrze brzytwy” opowiada o jego podróżach po południowo-wschodniej Azji. Wspomniał w niej między innymi o swoim spotkaniu z innym Brytyjczykiem, które miało miejsce w Myanmarze (niegdyś Birmie). Ów Brytyjczyk opowiedział mu o tym, że od dłuższego czasu był zaręczony z pewną kobietą z Londynu. Pracował w Birmie, a ona po kilku latach przyjechała do niego, by w końcu za niego wyjść. Narzeczony spanikował i uciekł, ona z kolei ruszyła za nim w pościg. To żartobliwa opowieść o tym, że mężczyźni są tchórzami, kobiety są zaś bardzo uparte. Ta historia została opisana tylko na dwóch stronach, nie mogłem więc z nią wiele zrobić. Potraktowałem ten dowcip jako punkt wyjścia i na jego bazie wymyśliłem oryginalny scenariusz mojego filmu. Chciałem nie tylko opowiedzieć historię o uciekającym panu młodym i goniącej go pannie młodej, ale zarazem zrealizować współczesny dziennik podróży przez Azję. W tym procesie bardzo ważne jest dla mnie zaufanie względem widzów – że będą w stanie podążać za tym filmem, nawet jeśli nie zawsze jest to łatwe. Część scen nakręciłem w studiu, a pozostałe w rzeczywistych miejscach, które odwiedziliśmy w czasie naszych podróży. Mam nadzieję, że widzowie spróbują wyruszyć w podróż, gdzie przenikają się te dwa światy. W „Grand Tour” jest fragment, gdy Edward przyjeżdża do tajlandzkiej wioski, w której akurat wystawiane jest kukiełkowe przedstawienie. Jednocześnie głos z offu opowiada, co dzieje się z Molly i Edwardem, głównymi bohaterami filmu. Pewne rzeczy widać, ale nie końca. Taki postawiłem sobie cel, ponieważ uważam, że to o wiele bardziej interesujące.
Nie ukrywam, że najbardziej pamiętam z tego filmu uczucia i emocje.
Najpierw filmowaliśmy krajobraz, na przykład górę lub dżunglę – coś pięknego albo brzydkiego, co jest elementem rzeczywistości. Następnie użyliśmy tych obrazów, żeby odzwierciedlały wewnętrzne stany bohaterów, chociażby smutek lub przerażenie. Na Filipinach nakręciliśmy scenę karaoke, w której mężczyzna autentycznie się wzrusza i zaczyna płakać w momencie, gdy śpiewa piosenkę Franka Sinatry. W pewnym sensie ma ona coś wspólnego z dezorientacją głównego bohatera – z faktem, że jest trochę zagubiony i staje się sentymentalny. Poniekąd nakręciliśmy dwa filmy w jednym. Być może to dobry pomysł. Zwłaszcza że widzowie zapłacą tylko za jeden bilet.
Jak wyglądała wasza podróż po Azji i poszukiwanie wizualnych materiałów do „Grand Tour”?
Szukaliśmy rzeczy, które sprawiłyby nam przyjemność w czasie kręcenia. Przykładowo w Myanmarze, czyli starożytnej Birmie, trafiliśmy na diabelski młyn bez silnika – pracujący tam ludzie poruszają nim za pomocą swoich ciał, wiszą na diabelskim młynie i zachowują się niczym akrobaci. Przyjemność sprawia nam filmowanie czegoś, co pokazuje, jaki nasz świat jest niesamowity, bo można w nim znaleźć rzeczy tak nieoczekiwane i surrealistyczne, tak komiczne i poruszające. Świat jest bardzo duży i kryje w sobie wiele zaskakujących niespodzianek. Postanowiliśmy, że spróbujemy je uchwycić. Sprawdzaliśmy więc, co możemy nakręcić w każdym z odwiedzonych przez nas krajów, a zarazem myśleliśmy o historii Edwarda i Molly. W tym sensie pracowaliśmy nad dwoma filmami jednocześnie. Najpierw nakręciliśmy zdjęcia, które nazywamy archiwum naszej podróży po Azji. Scenariusz filmu napisaliśmy dopiero po ich obejrzeniu. Zastanawialiśmy się też, czy możemy nakręcić w studiu sceny z Molly lub Edwardem. Normalnie praca nad filmem wygląda tak, że najpierw piszesz scenariusz, a potem kręcisz. My zrobiliśmy odwrotnie – zaczęliśmy od kręcenia, potem napisaliśmy scenariusz, a na końcu dodaliśmy głos z offu. Jednocześnie montowaliśmy ten film i pisaliśmy scenariusz. Realizowaliśmy tę produkcję w bardzo organiczny i niekonwencjonalny sposób.
To niesamowite. Czy znalezienie wizualnych materiałów, które sprawiają ci przyjemność, było łatwe czy trudne?
Było bardzo łatwe. Chodzi nie tylko o to, co dzieje się w rzeczywistości, ale także o sposób, w jaki na nią patrzysz. Jako przykład podam wszystkie problemy z ruchem drogowym w wietnamskim mieście Ho Chi Minh – skojarzyły mi się z baletem motocykli, co jest piękne. Wiele zależy od sposobu, w jaki spoglądasz na świat. Bardzo zależało nam na pokazaniu jego różnorodności – od kobiety zbierającej kwiaty lotosu w Tajlandii po mężczyzn śpiewających karaoke na Filipinach. Nasze kryteria były takie, że staraliśmy się dobrze bawić, a współcześnie bardzo trudno jest o zaskoczenia podczas podróży, ponieważ w internecie można znaleźć miliardy zdjęć różnych miejsc. Być może w przeszłości podróżowanie było bardziej niesamowite, bo ludzi zaskakiwało to, na co napotkali. Staraliśmy się do tego wrócić – spróbować odzyskać magię i zaskoczenie związane z wyprawami do innych miejsc.
Co najbardziej zaskoczyło was w czasie tych podróży?
Było tego bardzo wiele. Niemal każdy dzień był przynosił nam niespodzianki, choć zdarzyło się nam też kilka nudnych dni. Za absurdalne uważam opinie o tym, że w Azji wszystko wygląda tak samo – każdy z tych krajów mocno się od siebie różni. Nigdy nie byłem w Polsce i odwiedzę ten kraj po pierwszy, gdy przyjadę na festiwal Nowe Horyzonty. Wyobrażam sobie, że Polska nie jest jednolita. Na podobnej zasadzie Filipiny i Japonię odebrałem jako dwie różne skrajności związane z tym, jak można kręcić film. Na Filipinach kręciliśmy bez zezwolenia, a gdyby przyjechała policja, musielibyśmy uciekać. W Japonii musieliśmy zaś kręcić w określonym czasie, bo inaczej mielibyśmy problemy. Jeśli umówiliśmy się, że będziemy filmować scenę w japońskiej świątyni, ale po drodze trafiliśmy na coś interesującego i chcieliśmy tam kręcić, to usłyszeliśmy, że umowa była inna i mamy filmować w świątyni. Każdego dnia coś mnie zaskakiwało i bardzo dobrze się bawiłem.
W trakcie seansu czułem tę frajdę. Czy zrobiłeś ten film dla siebie, dla innych osób, czy jedno i drugie?
Robię filmy dla ludzi. Są osoby z branży, które myślą, że wiedzą, czego chcą widzowie, ale ja się z tym nie zgadzam. Oczywiście ci ludzie wiedzą, że nie mają racji. Gdyby było inaczej, zawsze odnosiliby sukcesy, a tak nie jest. Gdy razem z moją ekipą jesteśmy pierwszymi widzami danej sceny, to staramy się ocenić, czy jest dobra, czy zła. Oczywiście wiem, że nie da się robić filmów dla wszystkich – to niemożliwe. Ważne jest dla nas, żeby w trakcie realizowania filmów być uczciwym. Staramy się filmować rzeczy, które nam się podobają, mając jednocześnie nadzieję, że kiedy podzielimy się nimi z widzami, to wzbudzą w nich takie same reakcje.
Szanuję twoje podejście. Podoba mi się też, że jesteś swego rodzaju jokerem.
Ale nie takim, jak w filmie o Jokerze? Moje filmy są bardzo osobiste i nikt nie mówi mi, że muszę je zrobić tak albo inaczej. Mogę swobodnie decydować o tym, co nakręcę. Mam tendencję do myślenia, że na świecie jest wiele zabawnych rzeczy, nawet jeśli czasami bywa bardzo okrutny, brutalny i głupi. Coś czuję, że niektóre z cech mojego charakteru są widoczne w moich filmach i być może przenika do nich także moje poczucie humoru.
Czy masz swój ulubiony wizualnych bądź tekstowy cytat z „Grand Tour”?
Bardzo lubię scenę z wojownikami kung fu, którzy prezentują wiele gestów i wkładają w swój występ dużo wysiłku, a potem głos z offu mówi, że Edward po raz pierwszy zatęsknił za Molly i zaczął o niej myśleć. Zawsze wzrusza się, gdy oglądam ten fragment. Jestem też bardzo zadowolony z zakończenia „Grand Tour”. Nie napisałem go w scenariuszu – ten pomysł narodził się na tydzień lub dwa przed rozpoczęciem zdjęć. Wyobraziłem sobie wtedy tę scenę, ale wyglądała trochę inaczej. Potem, w trakcie procesu tworzenia filmu, pewne pomysły przychodziły mi do głowy i mówiłem do ekipy: „Zróbmy to w ten sposób”.
Uwielbiam zakończenie „Grand Tour.. Czy nakręciłeś zaskakujące i przepiękne materiały, których nie wykorzystałeś w tym filmie?
Nakręciliśmy w Azji bardzo dużo materiałów i wykorzystaliśmy tylko ich niewielką część. Kilka rzeczy bardzo mi się podobało, ale były zbyt długie, zbyt specyficzne albo nie pasowały do narracji i zaburzyłyby płynność filmu. Uznaliśmy, że są zbyt autonomiczne i dlatego z nich zrezygnowaliśmy, choć są bardzo dobre. W „Grand Tour” nie znalazło się najpiękniejsze ujęcie, które nakręciłem w czasie naszych podróży – sfilmowaliśmy łódź przenoszoną w największej windzie na świecie, czyli Tamie Trzech Przełomów w chińskiej prowincji Hubei. Byłem pod wielkim wrażeniem tego ujęcia, ale nie mogłem wydłużyć filmu o dziesięć minut dla pięknego widoku 50-metrowej łodzi, która zjeżdżała windą tak nisko, aż w końcu stała się bardzo małym obiektem w kadrze.
Jestem ciekaw, co zaskoczy cię we Wrocławiu. Czy weźmiesz ze sobą kamerę?
W trakcie podróży do Azji nakręciliśmy wszystko na kamerze 16mm, a pomagało mi w tym co najmniej trzech autorów zdjęć. Nie lubię kręcić iPhonem i mówiąc szczerze go nie mam. Mój telefon jest g..niany. Nie nagrywam siebie i nie potrzebuję aparatu, żeby doceniać interesujące rzeczy w miejscach, które odwiedzam. We Wrocławiu nie będę więc miał ze sobą kamery, ale to będzie moja pierwsza wizyta w Polsce i jestem bardzo ciekawy, co uda mi się odkryć w czasie festiwalu Nowe Horyzonty.
W trakcie oglądania „Grand Tour” zastanawiałem się, czy inspirowałeś się twórczością Chrisa Markera.
Nie myślałem o nim jako o inspiracji przed nakręceniem tego filmu. Ta myśl pojawiła się dopiero w trakcie montażu, kiedy to naszła mnie refleksja, że coś łączy „Grand Tour” z „Bez słońca”, który Marker nakręcił w różnych miejscach na świecie. W moim filmie pojawiają się fikcyjne postaci i bardzo dokumentalne kadry, rozumiem więc, dlaczego ludzie mówią, że to eksperymentalna i awangardowa produkcja. Dla mnie „Grand Tour” jest bardzo staroświeckim i prostym filmem przygodowym, podobnym do tych, jakie kręcono w klasycznym Hollywood w latach 40-tych. Nakręciłem dwa filmy w jednym, możliwe więc, że coś łączy „Grand Tour” z nowoczesnym i modernistycznym kinem Chrisa Markera. Takich filmów już się nie robi. To poniekąd podróż w przeszłość.
Efekt jest imponujący. Z niecierpliwością czekam na twój kolejny film. Czy wybierasz się w nową filmową podróż?
Każdy film, który kręcę jest dla mnie ważny i traktuję to jako prawdziwą przygodę. Mój następny filmowy projekt chciałem zrealizować przed „Grand Tour” – jest zatytułowany „Savagery” i opowiada o wojnie w Brazylii. To skomplikowana i kosztowna w realizacji produkcja. Wydawało mi się, że nie będę w stanie zrealizować tego filmu. Poświęciłem na niego sporo czasu i myślę, że ze względu na nagrodę w Cannes łatwiej będzie mi wrócić do tego projektu.
Trzymam więc kciuki i do zobaczenia we Wrocławiu!
Rozmawiał: Michał Hernes