Kiedyś w galerii Zachęta widziałem wiadro wypełnione wrzątkiem. Zerkam w lewo, w prawo i jeszcze raz w lewo i nie widzę żadnej sprzątaczki. Podłoga też jest zupełnie czysta. Podchodzę i na wiaderku widzę tabliczkę: nie dotykać ekspozycji. Artysta, który ją stworzył (LOL), mógł się przecież poczuć urażony. Ale któż chciałby dotykać wrzątek? A co dopiero taką sztukę.
Śmiem podejrzewać, że twórca (LOL) wiadra z wrzątkiem, zabrał się za robienie filmów i stworzył Dystans. Zastawiam się czy zacząć od przedstawionego w filmie austriackiego artysty, który miał zaschnięty beton na twarzy i rozmawiał ze zdechłym królikiem. Czy może od obdarzonego mową kubełka z wodą, który zakochał się w kozie? Hm. Zacznę jednak od Klocucha:
Klocuszek to najwybitniejsza postać polskiego internetu. Jest skąpany w odmętach prezydenckiego szaleństwa, które ukrywa pod tajemniczą szatą, rodem z fabuły tysiąca i jednej nocy. Nikt nie wie czy to dziecko, które cierpi na syndrom wiecznie przechodzonej mutacji, czy 50-letni troll wszech czasów, który modeluje swój głos na equalizerze. W Dystansie Klocuch zagrał. Jest karłem. Ma dziwne zdolności. W jednej ze scen jest pewnego rodzaju medium, które łączy się z kobietą z Las Vegas w celu pozyskania informacji o dwóch ekscentrycznych kobietach. Karzeł vel. Klocuch, aby podtrzymywać seans, dotyka się po genitaliach i wąchając ich zapaszek, widzi kobietę, która udziela mu informacji, liżąc się po stopach. Nieźle, nie?
A to naprawdę zaledwie marny wycinek z tej pasjonującej Krainy Grzybów. Zabetonowany artysta konstruuje metalowy wał, wokół którego owija skórę z królika i szusując tym pojazdem po betonie, rozpływa się w dźwiękach horrendalnego odgłosu. Jest też strażnik, starszy mężczyzna, który zakłada czerwone szpilki, przywiązuje się do łóżka i pod kołdrą uskutecznia gorący akt autoerotyzmu. Słowem:
Wyłapaliście już fabułę filmu? Kumacie ten przekaz? Jak to nie?! Przecież napisałem, że to opowieść o artyście, który przetrzymywany jest w elektrowni w oddalonej Syberii. Austriak zleca karłom kradzież dystansu. Przecież to jawna paralela melancholijnych dążeń do poszukiwania nowego, wspaniałego świata. Jak można tego nie widzieć?
Najgorsze jest chyba to, że film jest jednak zrozumiały. Jest dużo bardziej czytelny w przekazie niż wiadro z wrzącą wodą. To jest jego najgorsza cecha. Za całą gamą psychopatycznych grzybowych odjazdów nie kryje się bowiem nic odkrywczego. Ot, kolejna zwykła opowieść, która dla niepoznaki przykryta jest warstwą idiotycznych quazi-symboli. Chociaż, z drugiej strony, troszkę się pośmiałem.
Strzeż się tej krainy grzybów choć słoneczna kusi łąka – kto swe kroki tam skieruje temu jeno płacz, rozłąka.