Alex Garland – reżyser i scenarzysta Ex Machiny – proponuje nam w swoim najnowszym filmie rzeczy dobre i złe. Tych pierwszych jest więcej niż tych drugich. Szkoda tylko jednej rzeczy. Zacznijmy jednak od początku.
Koncept stworzenia sztucznej inteligencji coraz częściej gości w kinie (daleko nie szukając – zeszłotygodniowy Chappie). Nie powinno to jednak dziwić – kino antycypując nadchodzącą coraz większymi krokami przyszłość, oswaja nas poprzez różne próby jej interpretacji i predykcji. I tak jak wspominany już Chappie proponował wizję pozytywną, tak Ex Machina uderza w pesymistyczne rejestry.
Zamysł filmu jest prosty – dwójka ludzi i android zamknięci w jednym domu. Cel nadrzędny – poddać androida testowi Turinga (jeśli Gra Tajemnic koncentrowałaby się bardziej na nauce niż homoseksualizmie Turinga, to nie musiałbyś tego teraz googlować). Nie pozwolę Ci jednak uciec z bloga więc podpowiadam. Test Turinga polega na tym, że człowiek-sędzia prowadzi rozmowę w języku naturalnym z komputerem. Jeśli nie jest w stanie wiarygodnie określić, czy rozmawia z maszyną czy z człowiekiem, wtedy mówi się, że maszyna przeszła test. I właśnie taki spektakl oglądamy w Ex Machinie. Nathan (Oscar Isaac) programistyczny geniusz-miliarder zaprasza Caleba (Domhnall Gleeson) do swojej tajnej posiadłości in the middle of nowhere, gdzie czeka na niego android (Alicia Vikander) gotowy do poddania testowi.
Set-up filmu jest przygotowany świetnie. Enigmatycznie (Turing strikes again!) i w oparciu o piękny estetyczny minimalizm. Z każdym kolejnym kadrem film coraz bardziej intryguje. I trzeba przyznać, że scena w której android z twarzą Alicii Vikander pokazuje się na ekranie robi piorunujące wrażenie. Można nawet powiedzieć, że jest to na swój sposób upiorny efekt. Realizm androida jest niepokojący. I nie mówię tu o jakimś efekciarstwie, ale o czymś subtelniejszym – w maszynie widzimy naturalność ruchów, mówienia, mimiki prawdziwego człowieka. Miałem ciary. Od tego momentu jesteśmy obserwatorami intelektualno-emocjonalnej gry pomiędzy trójką bohaterów. Gry w której – mówiąc nomenklaturą ze zwiastunów filmowych – nic nie jest takim, jakim się wydaje. Pikanterii dodaje osobowość gospodarza tej całej zabawy.
Do połowy filmu byłem pod wrażeniem. Gdzieś w połowie drogi film stracił jednak tempo, zaczął się dłużyć, a nadchodzący twist był zauważalny z kilometra. Ku mojemu rozczarowaniu – twist który nastąpił był słabszy niż ten, którego się spodziewałem. Ten spadek jakości jest zauważalny także w nierównej grze aktorskiej. I tak jak Gleeson i Vikander sobie dobrze radzą, to jednak Oscar Isaac nie przekonuje do końca. Jest odpowiednio antypatyczny, ale wydaje mi się, że także nieodpowiednio charyzmatyczny. Skandynawska stylówa filmu (oszczędność formy, świetne wykonanie tego co się już decyduje pokazać) to duży plus. Od science-fiction (jako fan gatunku) wymagam jednak więcej. Głównie – oryginalnego i świeżego konceptu. Tu takiego zabrakło.
Ex Machina to piękny, niczym Alicia Vikander, realizacyjnie film. W aspekcie oryginalności i świeżości konceptu jest jednak niczym stara i zapuszczona broda Oscara Isaaca.