Na początek zadanie: wyobraźcie sobie film ze stajni Marvela wyreżyserowany przez Nuri Bilge Ceylana. Czemu akurat takie zadanie? W ten sposób łatwiej będzie wyobrazić sobie jak się mogłem czuć podczas seansu Fantastycznej czwórki Josha Tranka. Z tą różnicą, że u Ceylana z dużej ilości dialogów wynika też proporcjonalnie dużo prawdy, a z niespiesznego tempa napięcie. Trank posługuje się dialogami, żeby widać ogłupić, a braku tempa w przypadku filmu akcji nie można w żaden sposób wytłumaczyć.
Próba stworzenia filmu o Fantastycznej Czwórce na początku lat 2000-nych okazała się fiaskiem. Przynajmniej wtedy tak się wydawało. Patrząc jednak na najnowsze dzieło Tranka, trzeba uznać wielkość serii z Albą i resztą ekipy w rolach głównych. Kilka najważniejszych rzeczy na temat nowej Czwórki, tej fantastycznej jakby ktoś nie wiedział:
1. Film akcji, w którym obserwujemy…1 (słownie: jedną – sick!) scenę akcji w samej kulminacji.
2. Jakby tego było mało, inscenizacja ten sceny jest absolutnie dramatyczna, a przy okazji sztampowa do granic możliwości – trochę jakby połączyć finał najnowszych Avengersów z latającymi kamieniami oraz zamknięcie drugiego Thora z wirtualną dziurą w niebie. Brawo za oryginalność!
3. Wspomniane wyżej dialogi – człowiek od żeberek z House of cards (dla porządku znakomity aktor Reg E. Cathey) sprzedaje nam swoje racje na temat ratowania świata, a Victor von Doom (Jak można się tak nazywać i normalnie żyć? Chapeau bas dla rysowników tego komiksu.) ma w filmie najlepszy one-liner ever – „There is no Victor, there is only Doom” co po polsku może oznaczać Wiktorek się skończył, nastała zagłada…piękna sprawa.
4. Serdecznie polecam postać dra Allena, którego gra aktor Tim Blake Nelson – zastanawiam się, czy nie wysłać mu maila z pytaniem u kogo robił swoje sztuczne zęby. Cały czas ich szuka, trochę jak Jarosław Kaczyński podczas przemówień.
5. Villain – Dr Doom pojawia się na 5 minut, rozpuszcza mózgi kilku ludziom, a potem się rozpada (Oby nie, bo cały czas liczę na sequel!) w ustawionej przez samego siebie czarnej dziurze. Wygląda z kolei jak bohater Wojen Klonów, któremu przykleił się make-up do twarzy i odejść nie chce. Charyzmy brak, idei też – słowem kompromitacja. A Toby Kebbell, tak świetny w Ewolucji Planety Małp, pozostaje zupełnie niewykorzystany.
Czy ten film ma jakieś jasne punkty? Szukałem w obsadzie, ale niestety nawet świetna Kate Mara wygląda tutaj, jak dziecko we mgle. Wydawało się, że gorzej niż w przypadku oryginału być nie może. Może!
Najgorszy film uniwersum Marvel? Tak.