Za „Sponsoring” co najwyżej dwóm osobom należą się, zresztą dość ironiczne, brawa. Pierwszą jest reżyserka Małgorzata Szumowska, której udało się stworzyć nowy gatunek filmowy – kino wydalnicze. Jej bohaterki, mówiąc kolokwialnie, sikają jak na potęgę i to w różnych konfiguracjach. Jedna dokonuje tego specyficznego aktu w ubikacji miejskiej, inna w hotelu, jeszcze inna w swoim mieszkaniu. „Sponsoring” dzięki temu staje się żywą reklamą różnego rodzaju wystrojów toalet. Poza Szumowską aplauz należy się także polskiemu dystrybutorowi, któremu udało się zareklamować film osobami Krystyny Jandy i Andrzeja Chyry. Osiągnięcie to niemałe, wszak pierwsza występuje w filmie w dwóch scenach prezentując głównie karkołomną wręcz garderobę. Chyra z kolei zasłynął jako jeden z pierwszych w historii kinematografii aktorów, który wsadza kobicie butelkę w odbyt. Poza tymi niewątpliwymi plusami nic, absolutnie nic w „Sponsoringu” nie gra. Zaskoczenie to tym większe, że miała do dyspozycji bardzo wysokiego kalibru współpracowników oraz potencjalnie mocny, nieograny jeszcze temat. Niestety Szumowska nie jest w stanie nawet liznąć tematu prostytucji wśród studentek. Również ukazanie kryzysu małżeńskiego nie powiodło się. Pozostaje wydalanie, wydalanie i jeszcze raz wydalanie. Dzięki filmowi Szumowskiej solidna jak zawsze Juliette Binoche może już dawać aktorskie lekcje sikania. Zresztą podobnie jak Joanna Kulig i Anais Demoustier. Niestety wiele więcej do zagrania aktorki nie miały, a chaotyczna, niepoukładana reżyseria Szumowskiej ani trochę im nie pomagała. „Sponsoring” to film przegadany, tematycznie niewiarygodny, idiotyczny, miernie nakręcony.