Furia

Akcja filmu Furia w reżyserii Davida Ayera rozgrywa się w 1945 roku na terenie Niemiec. W okresie dogorywającego światowego konfliktu zbrojnego, załoga amerykańskich czołgistów stawia czoła tzw. wojnie totalnej – fanatycznego pomysłu Adolfa Hitlera o obronie kraju przed Aliantami przez wszystkich obywateli niemieckich, wliczając kobiety i dzieci. Żołnierze SS wieszają w publicznych miejscach swoich rodaków, którzy odmówili służby w obronie Niemiec. Na zwisających trupach widnieją haniebne tabliczki o treści: jestem tchórzem, nie odważyłem się bronić swojej ojczyzny przed wrogiem. Tytułowa Furia to czołg, który pod dowództwem Dona Wardaddy Colliera (Brad Pitt) zajmuje ekipa mocno doświadczonych przeszłością żołnierzy. W wyniku pewnego zdarzenia, do załogi dołącza Norman (Logan Lerman), który w armii alianckiej jest bardzo krótko. Zajmującemu się dotychczas pisaniem na maszynie żółtodziubowi, przychodzi niebawem stanąć twarzą w twarz z grozą i okrucieństwem wojny.

Furia to dobry i… amerykański film. Ten drugi epitet sprawia, że nie potrafię się tym obrazem w pełni zachwycić. Dla uściślenia i chęci uniknięcia wszelkich nieporozumień podkreślę, że absolutnie nie należę do ludzi dyskredytujących wszystko, co pochodzi zza oceanu. Zdaję sobie sprawę, że zrównywanie pojęcia amerykański z określeniami banalny czy ujęty w pewnym określonym schemacie jest nieuczciwe. Ameryka to kontynent mych ulubieńców, więc nie ośmieliłbym się na taką tezę. Przyjmijmy jednak dla potrzeb tylko tego tekstu, że pisząc amerykańskie, mam na myśli: o pewnym znajomym schemacie rysowania bohaterów, fabuły i napięcia.

Oto sinusoida. Z pewnością domyślacie się, co chce w ten sposób powiedzieć. Od razu prostuję, że dołki (przepraszam Panią Matematyczkę) są tu za głębokie. Gdybym nie był graficznym debilem to na potrzeby opisania fabuły tego filmu, podniósłbym je o 50%. Zarysowane górki to tzw. akcje wojenne, a więc ataki, defensywy i wszelkie zbrojne działania. W górkach (przepraszam jeszcze raz i pozdrawiam) doznajemy, w dołkach nieco się nudzimy. Górki to kilka momentów, które zapamiętamy na długo: efektowne walki skąpane w strugach nokautujących kul, imponująco tworzone napięcie i odczuwanie na własnej skórze grozy II Wojny Światowej. Dołki to przede wszystkim nieprzekonywująca mnie, mdła historia wspomnianego wyżej żółtodzioba Normana, którego wewnętrzna ewolucja, zachowanie (szczególnie historia pewnego gwałtownego emocjonalnego zaangażowania) i finał jego poczynań to właśnie wszystko to, co nazywam przeklętym amerykańskim hero story. Do pejoratywnie naznaczonej amerykańskości pragnę zaliczyć jeszcze jedną stronę mojego wewnętrznego dylematu. Dylematu, o którym debata toczy się od lat, a więc: jak wyjść z dramatycznej sytuacji, gdy na jednej z szal mamy romantyczny honor, a na drugiej realizm z honorem, powiedzmy, ograniczonym. Furia, moim zdaniem, w nieco irracjonalny sposób zbyt często sięga po pierwszą z tych wartości. Nie skreślam tego punktu widzenia, jednak w trakcie seansu czasem odnosiłem proste wrażenie: takie rzeczy to tylko w amerykańskich filmach. Jednak znowu stawiając się po drugiej stronie barykady podkreślam, że nie są to zachowania totalnie trywialne czy zbędne. Gdzieś mimo wszystko, od czasu do czasu, widza przeszywa uczucie respektu i empatii dla heroizmu tych wszystkich wojennych bohaterów.

Aktorsko jest dosyć nierówno: ani wybitnie, ani tragicznie. Jedynie nieszczęsny Norman (wybacz chłopcze, że tak mi nie przypadłeś do gustu) wydaje się nie mieć nic specjalnego do zaoferowania. Rozumiejąc, że miał on tworzyć obraz raczej miękkiego żołnierza, ciągle nie mogę wyjść z poczucia dużego dyskomfortu gdy przypominam sobie go na ekranie. Brad Pitt jest solidny. W prawdzie nie prezentuje niczego więcej, niż w tej niekomediowej wersji postaci Aldo Raine’a z Bękartów Wojny ale – jak już zdążył nas przyzwyczaić – kreuje pełnokrwistą postać, opartą na jego klasie, charyzmie i ultra męskiej aparycji.

Na koniec jeszcze jedna, być może karkołomna, teza podsumowania: moja średnia ocena tego filmu nie oznacza, że ten film jest średni. Tak, doskonale zdaję sobie sprawę z alogiczności tej tezy. To z pewnością nie jest film, obok którego przechodzi się ambiwalentnie. To nie jest kino z gatunku ani nie ziębi, ani nie grzeje. To z pewnością angażujący i emocjonalny obraz, pełen werwy oraz dobrze skrojonej dynamiki lecz, mam wrażenie, z pokładem ambicji na coś więcej, której nie udało się sprostać. W moim panteonie filmów wojennych nie zajmie on zbyt wysokiego miejsca.  Nie dlatego, że jest średni, ale dlatego, że skażony został amerykańską nutą, na której punkcie jestem osobiście przewrażliwiony.

Tomasz Samołyk

Furia (Chiny, USA, Wielka Brytania 2014, reż. David Ayer)

Samołyk_6

Film obejrzany dzięki uprzejmości

cinema city

Start typing and press Enter to search