Gdzie jest Dory nie różni się pod względem fabularnym od swojego oryginału prawie niczym – znowu jeden z głównych bohaterów znika (tym razem bardziej ze względu na swoją decyzję), a reszta go poszukuje. W tym czasie poznajemy kolejne postaci, które wzbogacają historię. Gdzie jest Dory nie broni się więc oryginalnością, ale wygrywa egzekucją starych pomysłów oraz kreatywnych podejściem do rozwoju znanych już postaci.
Tym razem scenę główną przejmuje Dory – ryba, której cechą charakterystyczną jest…brak pamięci krótkotrwałej. Jednak zupełnie zaskakująco dla wszystkich Dory odnajduje wspomnienia o rodzicach. Postanawia ruszyć na poszukiwania. Andrew Stanton nie starał się walczyć ze sprawdzoną formułą. Animowane kino drogi to gatunek niejako stworzony przez Gdzie jest Nemo, który Dory kontynuuje w sposób wzorcowy. Stanton wiedział, że nie będzie jest oryginalny, więc musiał postawić na coś innego. Szczęście, że repertuar tych środków ma bardzo szeroki. Po pierwszy cudownie i bardzo oryginalnie rozwija historie swoich znanych już widzom postaci. Dory jest naprawdę przeuroczo zabawna, a przy tym inteligentna i odważna. Te cechy świetnie oddaje zarówno wyborna pixarowska kreska, jak i polski dubbing Joanny Trzepiecińskiej. Także drugoplanowi w tym filmie Marlin i Nemo dostają trochę nowego rysu. Szkoda, że przez stan zdrowia Marlinem nie jest tym razem Krzysztof Globisz.
Druga rzecz to nowe postaci, które Stanton z maestrią wprowadza do fabuły. Najlepszy z nich jest oczywiście ośmiorca Hank, któremu głosu użyczył Andrzej Grabowski. Gburowaty, zapatrzony w siebie i nastawiony na cel Hank, powoli orientuje się, że poznanie Dory to zapewne najlepsze, co mogło go w życiu spotkać i pomaga jej opuścić wielkie oceanarium, do którego trafiła poszukując rodziców. Gdyby Jack Nicholson znał Grabowskiego, powiedziałbym o nim podobnie, jak zwykł się zwracać do swojego wielkiego przyjaciela Warrena Beatty – The Pro. Tak świetna jest to rola. O walorach wizualnych Gdzie jest Dory, nie ma co się za bardzo rozpisywać – jest to pixarowski standard czyli klasa światowa. Muzycznie też jest znakomicie, w końcu to Thomas Newman powracający do wytwórni po latach. Jednak kluczem są tutaj bohaterowie, wokół których Stanton umiał zbudować historię przewidywalną, ale na tyle jednak urokliwą, idealnie balansującą na granicy komedii i dramatu, że nie sposób się oprzeć urokowi Gdzie jest Dory.
Nie ma znaczenia, że już gdzieś to widzieliście. Gdzie jest Dory to przykład do naśladowania – tak powinny wyglądać sequele tworzone po wielu latach. Coś, na czym zupełnie poległ Uniwersytet Potworny, tutaj się udało – nie zatracono uroku oryginału, który pokochaliśmy w 2003 roku.