O Grawitacji zrobiło się naprawdę głośno po tegorocznym festiwalu w Wenecji. Burze oklasków, powszechny zachwyt i prawdziwie kosmiczne recenzje. Reszta festiwalowego line-upu praktycznie przestała się liczyć, wszyscy mówili już tylko o galaktycznym spektaklu Alfonso Cuarona.
Czy słusznie? Przyjrzyjmy się.
Film trwa 90 minut. To oszczędny metraż w dobie, w której filmy coraz częściej trwają dwie godziny z górką. Jeszcze oszczędniej wygląda kwestia obsady. Wszystko rozpisane jest bowiem na dwójkę aktorów – Sandrę Bullock (pierwszy plan) i George’a Clooneya (drugi plan). Scenariusz także trzyma się spartańskiego minimum. Podczas misji naprawczej teleskopu Hubble’a następuje awaria, która rozpoczyna śmiertelny survival głównej bohaterki.
Fakt, że fabułę tego filmu da się streścić w jednym zdaniu nie jest przypadkowy. Cuaron używając prostego szkieletu fabularnego opiera punkt ciężkości na monumentalizmie wizualno-technicznym. Film „grawituje” od treści do formy. To świadoma decyzja reżysera, w której ciężko dopatrzyć się jakiejkolwiek przypadkowości. Cuaron daje Nam dotknąć kosmosu. Zaryzykuje stwierdzenia, że patrzymy chyba na najlepsze zastosowanie technologii 3D w historii kina. Zasadność użycia tego efektu deklasuje nawet „Avatara” i „Hugo” Martina Scorsese. Nigdy jako widzowie nie byliśmy bliżej gwiazd. Głębia, ostrość oraz rozmach zdjęć Emmanuela Lubezkiego jest nie od opisania. Dosłownie. Nawet nie będę się ośmieszał próbując Wam je opisać. Powiem tylko, że jako zapalony fan astronomii i literatury science-fiction jestem winny Lubezkiemu duże piwo. Razem z Cuaronem proponuje on najpiękniejszą i najbardziej realistyczną podróż w przestrzeń kosmiczną jaką ma do zaoferowania współczesne kino.
Wrażenie immersji jest tak wielkie, że na własnej skórze czujemy zabójcze zimno próżni kosmicznej. Nasz komfort psychiczny nadwyrężany jest klaustrofobią zamknięcia w kombinezonie z jednej strony, a przeraźliwym bezkresem przestrzeni kosmicznej z drugiej. Razem z główną bohaterką odczuwamy przesycenie krwi trującym dwutlenkiem węgla, a na plecach mamy prawdziwe dreszcze. Całość doskonale uzupełnia monumentalna muzyka Stevena Price’a.
Nawet Sandra Bullock, która nie słynie z najsilniejszych umiejętności aktorskich radzi sobie tutaj naprawdę przyzwoicie. Nie jest to może wielka rola, ale ma w sobie wystarczającą ilość prawdy i autentyzmu, żeby nie zdyskredytować opowiadanej historii.
Jeżeli potraktujemy „Grawitację” jako nowy standard wizualno-techniczny w kinie sci-fi to aż ciężko mi sobie wyobrazić jak będzie wyglądać przyszłoroczny „Interstellar” Christophera Nolana.
Ale nie wierzcie mi na słowo. Idźcie do kina.
Dla kogo: dla wszystkich, którzy pragną zobaczyć w kinie coś, czego jeszcze nigdy nie widzieli. To nie jest film, który kwalifikuje się do oglądania na laptopie. Kropka.
Dla kogo nie: dla ludzi, którzy nienawidzą kosmosu albo oczekują kompleksowej fabuły
KONKURS: Mamy do rozdania 2 wejściówki na „Grawitację 3D” do Kina Nowe Horyzonty. Jedynym warunkiem jest udostępnienie tego wpisu na swoim facebooku. Wśród wszystkich, którzy tak zrobią rozlosujemy 2 wejściówki!