„Pie..rzyć komedie romantyczne! Potwory to najwspanialsze istoty na świecie” – mawiał Guillermo del Toro i w pełni się z nim zgadzam. Jednym z moich ulubionych filmów jest „Amerykański wilkołak w Londynie” – film przerażający, zabawny i z przepiękną historią miłosną, którą pokochałem. Uwielbiam takie zaskakujące i nieoczywiste mieszanki i m.in. dlatego z sentymentem wracam pamięcią do moich festiwalowych Nocnych szaleństw, które są piękniejsze niż Wasze dni.
Próbuję sobie przypomnieć pierwszy film o potworach, który obejrzałem. Dla jednego z moich mistrzów, Davida Cronenberga był to „Bambi”, a potworami byli w nim… ludzie. Nie dziwię się reżyserowi „Muchy”, bo sam wciąż identyfikuję się z tym sympatycznym jelonkiem. Myśliwi, którzy zabijają twoją mamę zdecydowanie są potworami!
Wstyd się przyznać, ale kompletnie nie pamiętam, jaki był pierwszy film, który zobaczyłem w ramach Nocnego szaleństwa na Nowych Horyzontach. To było jednak tyle filmów, imprez i nieprzespanych nocy temu, że nie zamierzam rozpaczać z powodu tej luki w pamięci.
Doskonale pamiętam natomiast, że prawdziwym szaleństwem był dla mnie obejrzany na tym festiwalu w (!) 2006 roku „Vital”, który wyreżyserował Shinya Tsukamoto – film melancholijny, oniryczny i poetycki, a zarazem bardzo niepokojący. Dopiero potem, poznawszy inne produkcje tego reżysera, uświadomiłem sobie, jak bardzo „Vital” jest w porównaniu do nich łagodny i cichszy. Ale i tak był dla mnie szokiem, odkryciem i wyjątkowym przeżyciem, którego nigdy nie zapomnę!
Tak naprawdę moje pierwsze wspomnienia związane z Nocnym Szaleństwem to 2008 rok, czyli retrospektywa filmów Dario Argento i „Ptak o kryształowym upierzeniu” z szokującymi scenami morderstw i wiedzą ornitologiczną, która pomaga bohaterowi w rozwiązaniu zagadki.
Prawdziwym olśnieniem okazała się jednak dla mnie przepiękna wizualnie „Głęboka czerwień”. Argento wspominał w jednym z wywiadów, że chciano go zmusić do wycięcia z tego filmu kilku scen, które dla niektórych były niejasne i wprowadzały pewien dysonans. Tymczasem włoski mistrz uparł się, żeby dziwnych, niepokojących ujęć było jak najwięcej, by cały obraz miał kształt i intensywność sennego koszmaru, w którym to, co wydaje się najbardziej nielogiczne, wyjaśnia sens wydarzeń.
Jak tu nie kochać Dario Argento i (Jeszcze nie Moico) Nocnego szaleństwa? Zwłaszcza, że tego samego roku po raz pierwszy zetknąłem się na dużym ekranie z malowniczą makabrą „Suspirii”. Niepokorny reżyser chciał, żeby ten film przypominał ekranizację baśni braci Grimm, ale czytaną nie przez dziecko, tylko przez ogarniętego paranoicznym strachem dorosłego, dla którego z pozoru niegroźne, fantastyczne kształty z czasem stają się czymś potwornym i przerażającym.
8. edycję Nowych Horyzontów wspominam jako wyjątkową jeszcze z co najmniej jednego powodu – retrospektywy kina Nowej Zelandii. Nie tylko ze względu na „Niebiańskie istoty” Petera Jacksona, „Czarną owcę” i „Sleeping Dogs”. Do Wrocławia przyleciał wtedy nowozelandzki filmowiec Vincent Ward, najbardziej znany z filmu „Między piekłem a niebem” z Robinem Williamsem. Mnie Ward zainteresował z innego powodu – dowiedziałem się, że miał wyreżyserować „Obcego 3” i napisał nawet jedną z wersji scenariusza do tego filmu (swoją drogą – to się nie miało prawa udać).
Prawdopodobnie Warda zdziwiło, że podczas wywiadu wypytywałem go właśnie o „Obcego” (jak się okazało, w Hollywood proponowano mu nawet wyreżyserowanie „RoboCopa 2”) czy o reklamy z Batmanem, które wyreżyserował. Ja nie widziałem w tym niczego złego, bo już wtedy potrafiłem dostrzec, że Nowe Horyzonty nie są snobistycznym festiwalem, w którym pokazywane są jedynie odważne i bezkompromisowe filmowe eksperymenty. Już wówczas bywało, że bawiłem się na tym festiwalu jak prosię w przerwie od zachwycania się przepięknymi i wymagającymi perłami kina.
Kilka lat później, zamiast zadać Terry’emu Gilliamowi wielce poważne pytania, zapytałem go na Nowych Horyzontach, czy chciałby wyreżyserować animację dla Pixara, np. „Auta” (odparł, że jak najbardziej, tylko nikt mu temu nie proponuje) i dlaczego skompromitował smoka w swoim „Jabberwocky”.
Cieszy mnie, że na festiwalu Nowe Horyzonty jest miejsce na takie filmy jak np. „Powrót Kapitana Niezwyciężonego” Philipe’a Mory, w którym głównego bohatera atakują odkurzacze (w hołdzie dla „Poszukiwaczy zaginionej arki”) i „Narwaną miłość” Andrzeja Żuławskiego z szalonym napadem na bank dokonanym przez gości przebranych za postacie z disnejowskich kreskówek. O spotkaniu z „Oślizgłym dusicielem” nie wspominając (od tamtej pory nic już nigdy nie będzie takie samo)! Przywołując kultowy dla mnie cytat z „Wideodromu” Davida Cronenberga: „Morderstwa? Tortury? Brzmi świetnie!”.
Nie mogę się już doczekać tegorocznego Moico Nocnego szaleństwa, które – uwierzcie mi – potrafi być piękniejsze niż Wasze dni. Wszak magia kina polega m.in. na tym, że łączy ludzi i wywołuje u nich uśmiech, a czasem refleksję, zachwyt bądź grozę.