Jackie Brown

Odkąd pamiętam Quentin Tarantino bryluje w moim filmowym towarzystwie. Jest twórcą charakterystycznym, brawurowym i smacznym jak chleb powszedni – nie ma osoby, która byłaby jego jawnym wrogiem. To wyjątkowy przypadek, zasługujący na szczególne miejsce w rankingach najlepiej skrojonych dzieł popkulturowych. Reżyser połączył artystyczny sznyt z kinem po prostu „dobrze się oglądającym”. Wskażcie mi proszę drugi taki film jak Pulp Fiction. Nie chodzi mi o jego jakość, lecz powszechny oddźwięk. To jedyne dzieło kinematografii, które kochają WSZYSCY.

Wśród tarantinowskich dzieł znajdziemy jeden, zapomniany i dosyć niedoceniony film. Nazywany jest „najgorszym filmem Tarantino”, „bękartem” czy „nudą Quentina”. Od dzieciństwa mówiono nam, że należy stawać w obronie słabszych i uciemiężonych – szczególnie wtedy gdy cierpią dla sprawiedliwości. Takie katusze cierpi właśnie Jackie Brown – chyba mój ulubiony film Quentina.

210918.1

Mój stosunek do Jackie od zawsze kojarzył mi się z uczuciem irracjonalnej miłości. Mówią, że brakuje jej tarantinowskich, ironicznych dialogów. Ja im odpowiadam: ale właśnie za tą ją kocham. „Nie ma polotu i szaleństwa z Pulp Fiction i żaden dialog nigdy nie stał się kultowy”. Rozwieram oczęta ze zdziwienia i tłumaczę, że właśnie za to ją kocham. „Gdzie ten montaż, gdzie brawurowe cięcia?” – a odwal się, odpowiadam, bo ja właśnie za to ją kocham. Dygoczą mi ręce, wypluwam z siebie kolejne argumenty. Eksponuję dojrzałość reżysera, wyzbycie się szarży i zwrócenie uwagi na detale dotąd niezbadane. Wyjmuje wreszcie ścieżkę dźwiękową i włączam na cały regulator. Słuchamy wspólnie… a te hieny znów szczekają. I uśmiecham się wreszcie bo wiem, że tylko moja jest ta Jackie.

Tomasz Samołyk

Start typing and press Enter to search