„Jackie”: Żelazna dama…

…ale jednocześnie dobra, oddana, pełna wrażliwości kobieta. Taka właśnie była Jacqueline Kennedy (kiedyś Beauvier, a później Onassis), a przynajmniej tak przedstawia ją Pablo Larrain w filmie, który po amerykańsku należałoby określić jako „criminally underrated”. I pomyśleć, że w kategorii Najlepszy Film zamiast Jackie znalazł się żenujący Lion.

Pomysł na biografię jednej z najsłynniejszych postaci XX wieku jest fascynujący i niezwykle unikalny – zamiast opowiadać o jej życiu od poczęcia do śmierci, Pablo Larrain wybrał kilka dni z jej życia (głównie chwile po zabójstwie JFK) i przedstawił nam całą postać przez pryzmat zaledwie paru konwersacji lub interakcji z różnymi osobami. Ambitny to pomysł i niesamowicie ryzykowny, bo jeśli nie udałoby mu się utrzymać przez cały film podobnego rejestru emocji i napięcia, Jackie rozpadłaby się na wiele nierównych epizodów.

festivals_jackie_2

Jednak Larrain okazał się ryzykantem, na którego można postawić każdą monetę. Co prawda Jackie bywa rzeczywiście nierówna pod względem emocji (są w niej bardzo krótkie chwile odpoczynku, który nie był temu filmowi potrzebny), ale nie brak jej zarówno narracyjnej, jak i wizualnej konsekwencji. W tym drugim aspekcie konsekwencja łączy się z maestrią, bo to co robi kamera prowadzona przez Stephane’a Fontaine’a jest zupełnie niebywałe! Wąskie plany, zbliżenia na twarz, oddalenia gdy widzimy bohaterkę od tyłu, ciągłe skupienie na Jackie – jak ten popis mógł zostać przez Akademię pominięty? Taka decyzja potwierdza, że Jackie po prostu okazała się z punktu widzenia Akademii filmem zdecydowanie zbyt skomplikowanym, za bardzo unikalnym. Oni nie lubią mniej typowego podejścia, spod znaku Kubricka czy Andersona. Od tego pierwszego wziął Larrain zdjęcia i niezwykle napięty klimat, od drugiego wyborny i zaskakujący dobór muzyki. Partytura Mici Levi to mistrzostwo, które może łatwo odrzucić, bo są momenty, że nie brzmi tak, jakby była dopasowana do tego filmu. Jednak to też ona buduje napięcie Jackie, nawet mocniej niż sam Larrain.

A jaka jest Jackie w interpretacji Natalie Portman? Powiedzieć, że to rola udana, to jakby nic nie powiedzieć. Portman jest tutaj wielka. Dlaczego? Bo potrafiła zrobić z ikony człowieka, fotografii nadać życia. Nie ma tutaj miejsca na laurkę, jest za to fenomenalnie złożony, ale przy okazji subtelny portret kobiety, która wyprzedziła swoje czasy. Ona tworzyła modę, a nie dostosowywała się do niej. Ona też, mimo bycia w cieniu swojego męża, była kobietą wyedukowaną, świadomą wielkości swojego kraju i roli jaką przyszło jej pełnić. A widać to zaledwie z perspektywy tych kilku rozmów, z księdzem, z dziennikarzem, z urzędnikami administracji Johnsona. I najważniejszej relacji z bratem JFK Bobby’m (świetny Peter Sarsgaard), który był dla niej wsparciem, ale też uświadomił jej jedno: że można było z tego życia zrobić więcej, trzeba było! Portman stworzyła portret niezwykły i jeśli dostanie za tę rolę Oscara, to ani Isabelle, ani Emma nie powinny czuć się urażone.

Start typing and press Enter to search