– Film „Kapitan Faggotron ratuje świat” pomógł mi odnaleźć moją drogę, a dwie osoby z ekipy filmowej w trakcie zdjęć do tej produkcji zrobiły coming outy i okazało się, że są niebinarne – mówi z rozmowie z Watching Closely Harvey Rabbit, reżyser filmu „Kapitan Faggotron ratuje świat”, który będzie można zobaczyć w trakcie 23. MFF mBank Nowe Horyzonty w ramach sekcji Nocne Szaleństwo, której jesteśmy patronem medialnym. Program festiwalu znajduje się TUTAJ.
Michał Hernes: To zabawne, że spotkaliśmy się na ten wywiad w Boże Ciało.
Harvey Rabbit: W co?
To katolickie święto.
Rozumiem. Jestem Żydem, to więc dziwne, że bohaterem mojego filmu jest ksiądz. Nie jestem na bieżąco z kościelnymi świętami, ale w Niemczech także mamy ich sporo i nagle okazuje się, że różne miejsca są tego dnia nieczynne.
Skąd w takim razie wziął się ten bohater?
Dlaczego zdecydowałem, że bohaterem filmu będzie ojciec Gaylord? Mówiąc szczerze, nie wiem, skąd się wziął i dlaczego jest księdzem. Postacie Kapitan Faggotrona i Queen Bitch stworzyłem w oparciu o grające je osoby – są częścią mojej społeczności, to moi przyjaciele. W tych bohaterach jest coś z ich osobowości. Scenariusz filmu zacząłem pisać w 2016 roku. Jestem transseksualną osobą, ale nie dokonałem wtedy jeszcze coming-outu. Mieszkałem wówczas w Berlinie i dowiedziałem się, że doszło do strzelaniny w nocnym klubie Pulse w Orlando. Byłem tym bardzo przygnębiony i zaniepokojony, to mnie paraliżowało. Możliwe, że spotykałem się wówczas z osobą o katolickich korzeniach.
W każdym razie napisałem pierwszych dwanaście stron scenariusza i tak zarysował się szkielet tej opowieść. Jednym z jej bohaterów jest ojciec Gaylord. Jak mogłeś się domyślić w trakcie seansu, kocham filmy Johna Watersa. Z mojej perspektywy katolicyzm jest bardzo kampowy – jest w nim coś przegiętego. Mam na myśli wszystkie te rytuały i kostiumy. Gdy byłem dzieckiem to miałem bardzo dużo katolickich przyjaciół i chodziłem z nimi na msze. Sceneria dużej katedry, odbywające się tam obrzędy, ich oprawa, cała ta etykieta i grana w katedrze muzyka w jakiś sposób wywarły na mnie wpływ. Wydały mi się interesujące, choć nigdy nie wyznawałem tej religii.
Pochodzę ze Stanów Zjednoczonych, a w USA to nie katolicyzm jest problemem, tylko fundamentalni ewangeliccy chrześcijanie, którzy kompletnie przekręcają i wypaczają słowa Jezusa. Jezus to gość, który tak naprawdę był niczym queerowy hipis – chciał, żebyśmy wszyscy byli dla siebie mili. Dostrzegam w tym sprzeczność – religijne osoby wyznają nienawistną ideologię będącą przeciwieństwem tego, czego uczy ich religia. Ja z kolei kocham epokę baroku, a dzieła sztuki, muzyka i katolicyzm z wszystkimi ich niuansami wydają mi się bardzo barokowe.
Mój najlepszy przyjaciel z czasów, gdy chodziłem do szkoły podstawowej był meksykańskim katolikiem. To coś, czego nie mamy w Europie – Meksykanie dołożyli do katolicyzmu swoich świętych i obrzędy. Dla mnie katolicyzm jest niczym matka – z jednej strony jest kochająca i ciepła, ale z drugiej dusi cię i zahamowuje.
Rzuciło mi się w oczy, że w „Biblii” nie ma informacji o seksualności Jezusa.
Tak naprawdę dysponujemy tymi informacjami. Jezus spędzał cały czas z dwunastoma mężczyznami, a jego jedyna żeńska przyjaciółka była pracowniczką seksualną. Czy nie mówi ci to, że był gejem? Nikt nic nie wie o seksualności Jezusa, ponieważ w biblijnych czasach nie było podziału na osoby homoseksualne i heteroseksualne. Pojęcia i idee homoseksualizmu i heteroseksualizmu są bardzo współczesnym wynalazkiem.
Wcześniej ludzie po prostu robili to, co chcieli. Mam na myśli chociażby antycznych Greków – to byli uczeni mężczyźni, a ich żony były niewykształcone. Kobiety rodziły potomstwo, sprzątały, gotowały i wykonywały obowiązki żon, mężczyźni wychodzili zaś na rozmowy, w trakcie których wchodzili ze sobą w głębokie relacje. Starsi uczeni mieli romanse z młodszymi studentami. Przypominało to związki z tatuśkami. Z kolei kobiety zostawały na całe dnie same i spędzały ten czas we własnym gronie, również wchodząc ze sobą w głębokie emocjonalne związki. Jestem przekonany, że uprawiały ze sobą seks, podobnie jak mężczyźni. Całe społeczeństwo antycznej Grecji było więc bardzo gejowskie.
Seks niekoniecznie jest zawsze podstawą intymności i miłości. Często jest tak, że kiedy odczuwasz dużo miłości to chcesz to wyrazić w fizyczny sposób. Jak wspominałem, starożytni Grecy nie znali słów „homoseksualność” i „heteroseksualność”, po prostu tak się zachowywali. Powtórzę – jestem Żydem i Jezus dla mnie istniał; był bardzo mądrym i dobrym człowiekiem, był także Żydem i ludzką istotą, był po prostu osobą. W moim filmie zagrała go Peach, która jest niebinarną transową osobą używającą zaimka „ona”. Grana przez nią postać początkowo miała się nazywać napakowany Jezus. Wszystkie osoby, które obsadziłem w „Kapitan Faggotron ratuje świat” pochodzą z mojej społeczności, a budżet całego filmu wynosił 20 tysięcy euro. Jak więc widzisz – był bardzo mały.
W twoim filmie pojawiają się animacje. Dlaczego zdecydowałeś się na ten zabieg?
Stworzył je Rory Midhani, mój ulubiony berliński artysta. W początkowej wersji scenariusza chronologia tej historii była zupełnie inna niż widać to w filmie. Potem zastanawialiśmy się, jak zrealizować muzyczne, teledyskowe fragmenty. Pierwotnie wyobrażałem sobie, że „Kapitan Faggotron…” będzie hybrydą animacji i filmu aktorskiego, ale nie byłem pewien, jakiego rodzaju miałaby to być animacja. Rory specjalizuje się w animacji poklatkowej i zacząłem sobie wyobrażać, jak jego prace wyglądałyby w moim filmie.
Mamy w Berlinie przepiękną, niesamowitą, energiczną, tętniącą życiem queerowską i transseksualną społeczność. Mam zaszczyt żyć w tym mieście, mocno angażuję się w działalność aktywistyczną związaną z sytuacją w Ugandzie. Jestem w kontakcie z kilkoma mieszkającymi tam queerowskimi osobami i to, co się tam dzieje jest przerażające.
Queerowskie osoby w Ugandzie od dawna są ofiarami przemocy, a kilka dni temu wprowadzono tam antyhomoseksualną ustawę. W tym kraju możesz zostać skazany na karę śmierci za bycie homoseksualistą albo na dożywocie, jeśli chronisz lub masz w mieszkaniu queerowskie osoby. Jeżeli natomiast masz queerowskie dziecko i nie zgłosisz tego to możesz trafić na dziesięć lat do więzienia. Rząd Ugandy zamknął Biuro Praw Człowieka. To potworne i okropne.
Jestem zaangażowany w aktywizm i staram się pomagać osobą mieszkającym w Ugandzie, a potem spaceruję po Berlinie, czasami mam usta pomalowane szminką i ubieram się tak, jak chcę. Żyję w nieprawdopodobnej społeczności i znam mnóstwo innych transseksualnych osób. Wiele z nich przybyło do Berlina z całego świata i są samotne – znają jedną albo dwie transseksualne osoby. Ja mam całą społeczność, chciałem więc zrobić z nią film. Miałem na to mały budżet, ale chciałem przeznaczyć te pieniądze na rzecz mojej społeczności. Zależało mi na tym, żeby pokazać, co się u nas dzieje.
„Kapitan Faggotron ratuje świat” narodził się z potrzeby opowiedzenia o tej społeczności, o tym kolektywnym ruchu, którego celem jest, żeby uczynić świat bezpieczniejszym miejscem dla queerowskich osób. Nakręciłem ten film w Niemczech i niektóre osoby z obsady, niegrające głównych ról, pochodzą z Niemiec, podobnie jak część osób realizujących tę produkcję, ale tak naprawdę jesteśmy zewsząd. Powtórzę – queerowskie osoby przyjeżdżają do Berlina i to niekoniecznie dlatego, że tam, gdzie wcześniej przebywały jest niebezpiecznie. Znajdujemy się tutaj, choć nie jest to łatwe ze względu na gentryfikację, która odcinka piętno na mieście i jego scenie artystycznej. Chciałem tym filmem nas wszystkich wysławić.
Na jego plakacie pojawiło się hasło: „nie bój się”.
Plakat zaprojektował mój niemiecki dystrybutor, Salzgeber, a dokładne tłumaczenie tego hasła z języka niemieckiego to „nie lękajcie się”. Zdecydowaliśmy, że hasło „nie bój się” brzmi bardziej superbohatersko. Powtórzę – jestem niewychowanym na Nowym Testamencie Żydem. Powiedziałem osobie, która zaprojektowała plakat, że nie chcę ubiegać się o zgodę na użycie tego cytatu od Tony’ego Kushnera, bo znałem tę kwestię z „Aniołów w Ameryce”. Salzgeber uświadomił mi, że to cytat z Biblii.
Uwielbiam, że główny bohater tej superbohaterskiej historii nazywa się Kapitan Faggotron.
Lata temu, zanim zacząłem pisać scenariusz tego filmu, siedziałem z Tvichett w kawiarni nad berlińskim kanałem. Tvichett przymierzała marynarkę i nosiła dzikie okulary przeciwsłoneczne, powiedziałem więc do niej: „Jesteś kapitanem Faggotronem”. Wtedy po raz pierwszy w mojej głowie narodził się pomysł na tą postać.
Początkowo myślałem o tym, że zrealizuję dziwny taneczny utwór muzyczny albo performans, w którym pojawi się Kapitan Faggotron. Tvichett ma taneczne korzenie i pamiętam, jak robiłem w tanecznym studiu dziwny research dotyczący projektu, w którym ja byłem super-dziwką, a ona Kapitanem Faggotronem. Nic z tego pomysłu nie wyszło i na jakiś czas odłożyłem go na bok. Scenariusz zacząłem pisać w 2016 roku i zajęło mi to – z dużymi przerwami – dwa lata.
Lubię to, że „Kapitan Faggotron ratuje świat” to kampowa komedia. Czy powstała w kontrze do kogoś lub czegoś?
My wszyscy – osoby queerowskie, transseksualne i homoseksualne – jesteśmy bohaterami różnych historii, pojawiamy się chociażby w produkcjach Netflixa i nie jesteśmy już postaciami urojonymi, wyimaginowanymi. Nie pokazuje się nas już tylko jako mamisynkowate osoby, które się śmieją. Nieustannie dostrzegam, że ludzie, także osoby queerowskie, są uzależnieni od historii o queerowskim bólu i cierpieniu – o tym, jak ciężkie jest życie, jak rodziny nas odrzuciły i że jesteśmy ofiarami przemocy. To wszystko prawda – nie jest łatwo być queerem. W Stanach Zjednoczonych wprowadzono dużo antytransseksualnych uchwał i to okropne, ale chcę widzieć przyszłość w bardziej kolorowych barwach – chcę widzieć lepsze jutro.
Na początkowym etapie prac nad filmem „Kapitan Faggotron ratuje świat” miałem wielkie szczęście w postaci wsparcia od mojej znakomitej filmowej mentorki, Hanny Slak – jest wielokrotnie nagradzaną filmowczynią, to niesamowita osoba. Hanna nie robi komedii, tylko znakomite dramaty i doskonale rozumie, jak opowiadać historie. Pochodzi z Europy Wschodniej, mamy więc podobne poczucie humoru. Zastanawialiśmy się, jak rozpocząć ten film – z ministrantem siedzącym za biurkiem czy nie.
Hanna zapytała mnie, dla kogo robię ten film – czy robię go dla heteroseksualnego świata, żeby uczynić nas w ich oczach trochę bardziej ludzkimi, czy dla queerowskich społeczności, żeby być naszą cheerleaderką. Sporo o tym myślałem, bo wydawało mi się, że bardziej osiągalną finansowo opcją było zrobienie go z myślą o heteroseksualnym świecie.
Potem pomyślałem o moich ulubionych filmach, zwłaszcza o wczesnych produkcjach z Divane w reż. Johna Watersa, które mocno na mnie wpłynęły. Pomyślałem sobie, że chcę posunąć się z tą wizją najdalej, jak tylko mogę. Podjąłem w moim życiu kilka bardzo ważnych i mocnych decyzji – żadnej z nich nie żałuję, choć wszystkie miały swoje następstwa.
Nie żyję jednak dla komfortu heteronormatywnego świata. Jestem przyjacielski, nie chcę nikogo atakować, ale nie żyję, żeby sprawiać, by inni czuli się komfortowo w związku z tym, kim jestem i kim jesteśmy kolektywnie jako queerowe osoby. W queerowym świecie jest dużo różnorodności i bogactwa. Nie żyjemy wszyscy z sobą w dobrych relacjach, nie wszyscy się ze sobą zgadzamy, ale to jest w porządku. Jednoczą nas queerowość i transseksualność – jesteśmy stygmatyzowanymi osobami, bo w wielu miejscach życie zgodnie z własną naturą jest uważane za zbrodnię, za przestępstwo.
Myślę o wszystkich mieszkankach i mieszkańcach Ugandy – jedyną zbrodnią, za którą trafiają do więzienia jest to, że są homoseksualne. Przypomniała mi się fraza: „miłość jest miłością”. W porządku, miłość jest przyjemna, ale jako osoby queerowe zasługujemy na prawa i równość nie dlatego, że chcemy być kochane i chcemy żyć w partnerskich związkach. Zasługujemy na to, żeby traktowano nas jako ludzkie istoty, równe wszystkim innym ludzkim istotom, ponieważ istniejemy.
Nie jestem zwolennikiem hasła „miłość jest miłością”, ponieważ uważam, że stawia ono heteronormatywne osoby w komfortowym świetle i ujmuje nas w ramie heteronormatywności. „Miłość jest miłością” oznacza, że wszyscy mogą kochać, ożenić się z inną osobą i żyć życiem, w którym mają dzieci i rodzinę – niezależnie od płci to związek rodem z maistremowego, heteronormatywnego społeczeństwa. Niekoniecznie tego chcę, a wiele osób z różnych powodów nie chce albo nie może wieść takiego życia. Podkreślam, że zasługują one na to, by być uwzględniane w równości wynikającej z bycia człowiekiem. Transseksualne osoby nie powinny udowadniać nikomu, że zasługują na to, by istnieć – wszyscy na to zasługujemy.
Cudowne, że żyjesz w tak wspaniałej społeczności i macie siebie.
Też się z tego cieszę. Zabawne jest to, że gdy zacząłem pisać ten scenariusz w 2016 roku to nie zrobiłem jeszcze coming outu jako transseksualna osoba i nie miałem pojęcia, że nią jestem. Od zawsze jednak wiedziałem, że nie czuję się całkowicie komfortowo z płcią, która została mi przydzielona.
W czasie pisania scenariusza zrobiliśmy kilka różnych filmików z myślą o kampanii croudfundingowej i wtedy zaczęły nachodzić mnie myśli, że poświęcam na to więcej czasu, energii i pieniędzy niż wkładałem przez całe moje życie w realizację wszystkich inne rzeczy. Zacząłem się zastanawiać, dlaczego to robię – dlaczego poświęcam tyle dla opowieści o gejowskiej osobie, która staje się coraz bardziej queerowska.
Zastanawiałem się, dlaczego to jest dla mnie tak ważne i dlaczego nie poświęcam tyle czasu i energii na kobiece zagadnienia, np. menstruację. Dodam, że traktowało o tym sporo moich wcześniejszych prac. Odczuwałem coraz mniejszy komfort związany z wymawianiem słowa „ona”. Film „Kapitan Faggotron ratuje świat” pomógł mi odnaleźć moją drogę, a dwie osoby w trakcie zdjęć do tej produkcji zrobiły coming outy i okazało się, że są niebinarne. To dla mnie bardzo zabawne. Większość osób z obsady i osób realizujących tę produkcję jest transseksualna i niebinarna.
Czyli ten film ocalił cię i sprawił, że nastąpiła w tobie zmiana?
Tak, uczynił moje życie lepszym i sprawił, że zacząłem rozmyślać nad tym, kim jestem. Nie mam już takich problemów z depresją, jakie miałem wcześniej. Ludzie mówią o testosteronie i o tym, jakie mają przez to problemy z gniewem, tymczasem jestem mniej wściekły niż byłem wcześniej. Umożliwiło mi to życie w Berlinie. To nie jest tak, że znajduje się tam tylko jedna grupa transseksualnych osób – jest ich bardzo dużo i są bardzo zróżnicowane. Odnalazłem moich przyjaciół w postaci transseksualistów i pomogło mi to w zrozumieniu, kim jestem. Czasem mija sporo czasu nim sam zrozumiesz, kim jesteś.
Film „Kapitan Faggotron ratuje świat” zostanie wyświetlony 23. MFF mBank Nowe Horyzonty – największym festiwalu filmowym w Polsce. Czyż to nie ekscytujące?
Jestem tym bardzo podekscytowany. Mój film zostanie też wyświetlony na Outfest w Los Angeles i będzie to nasza północnoamerykańska premiera, ale nie wydaje mi się, żeby Amerykanie byli mną wystarczająco podekscytowani. To Los Angeles – miasto, które ma swoją reputację i nie jestem jego fanem. Ekscytuję się natomiast na myśl o seansie na Nowych Horyzontach. Byłem kilka razy w Szczecinie, odwiedziłem też Poznań. Nie muszę ci mówić, że Polska to bardzo katolicki kraj. Polski dystrybutor był naszym pierwszym dystrybutorem i na myśl o tym pomyślałem sobie: „Polska? Serio? Ok, to wspaniałe”.
Potrzebujemy takich filmów.
Wiem, że „Kapitan Faggotron…” będzie wyświetlany w ramach Nocnego Szaleństwa i na seansach będą osoby rozumiejące specyfikę tego rodzaju filmów. Zastanawiam się jednak, czy będę potrzebował ochroniarza i jakie będą reakcje widowni. To w końcu film o księdzu, który jest gejem i jest w nim scena z Jezusem, który objawia się jako bardzo biseksualna osoba. Mam też fetysz stóp. Jak wspominałem, jestem bardzo podekscytowany i ciekaw reakcji publiczności.
„Kapitan Faggotron…” będzie potem wyświetlany na mniejszym festiwalu w Poznaniu i został wybrany jako film zamknięcia pierwszego w historii ukraińskiego Queer Film Festival. To niesamowite. Znaleźliśmy się także w sekcji Filmowego Szaleństwa na festiwalu w Karlowych Warach. Wygląda na to, że środkowa i wschodnia Europa nas kocha. Z kolei zachodnia Europa nie wykazuje zainteresowania tym filmem, a Europa południa go nie chwyta. To o tyle ciekawe, że środkowa Europa jest historycznie i tradycyjnie bardzo konserwatywna, ale wygląda na to, że następuje od tego odwrót. To dla mnie interesujące, bo nigdy nie przypuszczałem, że mój film trafi nie tylko na największy międzynarodowy festiwal filmowy w Polsce, ale także na dwa polskie festiwale w tak krótkim czasie. Myślałem, że może weźmie nas warszawski Post Pxrn Film Festival. Powtórzę – to bardzo interesujące i jestem tym ogromnie podekscytowany.
O wrażenia z pobytu we Wrocławiu możesz zapytać Johna Watersa, który był w ubiegłym roku na American Film Ferstival.
Wow. Mój amerykański dystrybutor powiedział mi: „bądź ostrożny!”. Bardziej przejmuję się moim bezpieczeństwem w USA niż w Polsce. W Kalifornii ludzie mają broń, jest bardzo drogo i nie ma publicznego transportu. Będąc w Polsce mogę w każdej chwili wsiąść do pociągu do Berlina. W Berlinie żyłem przez 12 lat, a wcześniej mieszkałem w Kalifornii. Osoby z USA mają inne wyobrażenie o Europie niż wygląda to w rzeczywistości, ale to działa też w drugą stronę. Dlatego dystrybutor martwi się o moje bezpieczeństwo w Polsce jako queerowej osoby. Nie wydaje mi się, żeby „Kapitan Faggotron ratuje świat” to był antykatolicki film. Nie sądzę, że w jakikolwiek sposób obraziłem i upokorzyłem w tej produkcji jakąkolwiek formę chrześcijaństwa.
Na planie była bardzo religijna osoba, która pomagała nam przy oświetleniu. Na dwa dni przed końcem zdjęcia dowiedziała się, że zawrzemy w „Kapitanie Faggotronie…” scenę gejowskiej orgii z udziałem demonów. Ta osoba nie była pewna, czy będzie w stanie przy niej pracować. Uszanowałbym każdą jej decyzję, ale pogadaliśmy, o czym jest film i zdecydowała, że zostanie na planie. Pod koniec zdjęć powiedziała mi, że to w ogóle nie jest antychrześcijański film i że cieszy się, że przy nim pracowała.
Mam pytanie – czy w Polsce wciąż są strefy wolne od LGBT?
Niestety tak.
To ludzie wiedzą o Polsce. Pamiętam, jak brałem udział w pierwszej paradzie równości w Szczecinie – była mała i pojawili się tam naziści, ale nie zaczepiali nas i ochraniała nas policja. Gdy z kolei pojawiłem się na tej paradzie rok temu to była gigantyczna. Kiedy zaś spacerowałem po Poznaniu – nigdy nie chodziłem po tym mieście sam – to ludzie śmiali się z nas, bo wyglądaliśmy jak banda queerowych freaków, ale choć się na nas gapili i nas nie rozumieli to nikt nie strzelał do nas w barze. Odnoszę wrażenie, że w USA jest znacznie bardziej niebezpiecznie.
Mam kolejne pytanie – czy twoim zdaniem ludzie będą się modlić przed seansem „Kapitana Faggotrona…”?
Trudno powiedzieć, ale wydaje mi się, że nie.
Nie byłem na warszawskim Post Pxrn Film Festival, ale wiem, że pojawiła się tam grupa kobiet, które codziennie modliły się przed seansami i rozdawały innym różańce. To była największa pamiątka z tego wydarzenia – różaniec od kobiety modlącej się za nasze dusze. Taka forma protestu jest w porządku. Wolę modlitwy od strzałów.
Rozmawiał: Michał Hernes
Z kolei wywiad z Brandonem Cronenbergiem o filmie „Infinity Pool”, który będzie można obejrzeć na MFF mBank Nowe Horyzonty w ramach Nocnego Szaleństwa, można przeczytać TUTAJ.
A nasze festiwalowe polecajki znajdują się TUTAJ.