Atmosfera przed premierą najnowszych Gwiezdnych Wojen coraz bardziej się zagęszcza. To pewne, w drugiej połowie grudnia czeka nas jeden z najbardziej wystawnych pokazów mocy kina science-fiction w tej dekadzie. Co jednak powiecie na film w tym gatunku, a jednak pozostający na antypodach tej wspomnianej wystawności?
Taki właśnie jest K-PAX, który bardzo subtelnie i niemalże umownie zahacza tematycznie o wątki science-fiction. Jak bowiem inaczej nazwać tą nieoczywistą opowieść o rzekomym przybyszu z innej planety? A może to tylko opowieść o chorobie psychicznej? Niezależnie od dokonanego wyboru, K-PAX to kino niuansu przypominające klimatem bardziej Lot nad kukułczym gniazdem niż jakikolwiek film o podróżach międzygwiezdnych. Nie wiem jak Ciebie, ale mnie widok Kevina Spacey’a i Jeffa Bridgesa razem na ekranie przyprawia o nieskrywaną satysfakcję. Nie będę pisał, że to jedni z najlepszych aktorów bo to banał. Banalny jednak nie jest sam film, który stawia ciekawych więcej pytań niż udziela na nie odpowiedzi.
Jako fan sci-fi muszę się przyznać, że czytałem całą trylogię Gene Brewera Na promieniu światła, której K-PAX jest częściową adaptacją. Brewer został zaproszony do pomocy przy przepisaniu swojej książki na język filmu i wyszło to filmowi na dobre. Nic istotnego nie zostało pominięte, a najlepsze zostało odpowiednio zaakcentowane. Do polecenia.
Dominik Sobolewski