– Emocje na planie były tak silne, że na ostatnich dublach miałam zdarte gardło. Kosztowało mnie to bardzo dużo energii. Dawałam z siebie wszystko, nie myśląc o konsekwencjach – utalentowana młoda aktorka, Karolina Bruchnicka opowiada nam o pracy nad filmami Córka trenera i Monument.
Z Karoliną Bruchnicką spotkaliśmy się w Świdnicy w trakcie Festiwalu Spektrum, gdzie promowała Córkę trenera.
Michał Hernes: Jak to się stało, że zagrałaś w Córce trenera?
Karolina Bruchnicka: Łukasz (Grzegorzek., przyp. redakcji) szukał aktorki własnymi drogami i napisał do mnie przez internet. Takie czasy…
Michał: Przez Facebooka?
Karolina: Tak, na szczęście nie przez Tindera (śmiech). Na początku zapytał mnie, czy potrafię grać w tenisa. Nie zdając sobie sprawy, że rozmawiam z byłym zawodnikiem, odparłam, że tak. Ale też go nie oszukałam, grałam w tenisa jako dziecko.
Maciej Stasierski: Czy po tym, jak do Ciebie napisał, by jakiś casting?
Karolina: Umówiliśmy się, że pójdę na kort i zrobię kilka nagrań tego, jak odbijam, a później zobaczymy, co będzie dalej. Wysłałam mu te filmiki i pamiętam jak oddzwonił rozbawiony, że obejrzał i chętnie by mnie poznał. Przyjechałam do Warszawy, gdzie spotkałam się także z Natalią Grzegorzek, producentką. Od początku poczułam od nich dobrą energię. Później były zdjęcia próbne z Jackiem Braciakiem. Byliśmy umówieni na rano, a tekst dostałam w nocy. Myślałam już, że o mnie zapomniał, ale jak się później okazało był to świadomy zabieg. Nie chciał, żebym się za dobrze przygotowała i myślała ”jak?”. Dzięki temu byłam uważniejsza i działałam intuicją. Kolejnym etapem był dwutygodniowy poligon, kilka godzin dziennie treningu wytrzymałościowego na salce bokserskiej, później tenis. Usłyszałam, że jak to wytrzymam, to będziemy rozmawiać dalej. I tak też zostałam.
Maciej: Długo trwały te tenisowe przygotowania?
Karolina: Tak. Stąd ten poligon na początku, Łukasz chciał mieć pewność, że dam radę fizycznie. Później widzieliśmy się 4/5 razy w tygodniu – miałam treningi na salce z Łukaszem Walczakiem, następnie tenis z Łukaszem Grzegorzkiem, a pod koniec też z Maćkiem Woźniakiem.
Maciej: Jak długo trwało kręcenie tenisowych scen? Dużo razy trzeba było je powtarzać?
Karolina: Wyglądało to tak, że przez kilka godzin odbijaliśmy piłki. Nie było założeń typu forehand-cięcie-kolejne zagranie. Tak jak nasze dotychczasowe treningi, tyle, że z kamerą i moją świadomością, żeby przypadkiem w nią nie trafić.
Michał: Czyli nikt nie zastępował Cię podczas tych scen?
Karolina: Nie, naprawdę pół roku twardo trenowałam z Jackiem Braciakiem. Nie było ściemy.
Maciej: To dlatego na planie „Kleru” był tak wysportowany i wychudzony.
Karolina: Tak było to widać, bo „Kler” był na zakładkę.
Michał: Jak trenowało się i grało z Jackiem Braciakiem?
Karolina: To był wspólny wycisk, nic tak chyba bardziej ludzi nie łączy. Przez to, że widywaliśmy przez pół roku przed zdjęciami, na planie mogłam się czuć swobodnie. Nie trzeba było niczego udawać. To wszystko było naturalną koleją rzeczy. Przeszliśmy przez to samo i nie czułam czegoś takiego, żeby od pierwszego dnia zdjęciowego cokolwiek się zmieniło. Dla mnie każdy moment od stycznia do września był tak samo ważny, wszystko było pracą. Miałam też dzięki temu dużo czasu, żeby Jacka obserwować i się od niego uczyć.
Michał: Czy kosztowało to was dużo potu?
Karolina: Tak, ale później dawało mi to jeszcze więcej energii na resztę dnia i życia. Wieczorami wracałam do szkoły do Łodzi. Im intensywniej i im więcej było do roboty, tym lepiej się czułam.
Michał: Masz już dość tenisa?
Karolina: Właśnie nie! Ale wróciłam do niego dopiero niedawno. Po zakończeniu zdjęć przez pół roku nie grałam, bo czułam, że nie umiałabym się odciąć od tej postaci.
Maciej: Każde wejście na kort przypominałoby Ci film?
Karolina: Tak. Mam same dobre wspomnienia związane z ekipą i naszą pracą. Wiedziałam, że muszę odczekać, bo byłoby mi przykro wracać na kort w pojedynkę.
Maciej: A oglądasz tenisowe mecze?
Karolina: Tak.
Maciej: To jaka jest Twoja ulubiona tenisistka?
Karolina: Agnieszka Radwańska.
Maciej: To nie jest dobra odpowiedź.
Karolina: Ale tak jest naprawdę.
Michał: A tenisista?
Karolina: Stan Wawrinka.
Maciej: Obydwoje mają trochę do odrobienia strat związanych z różnymi kontuzjami.
Karolina: Tak, ale to wciąż nie zmieni moich typów. Bardzo lubię też Garbiñe Muguruzę, Novaka Đioković’a, Rogera Federera i Gaela Monfilsa.
Michał: Czy to tenis był największym wyzwaniem w trakcie prac nad filmem?
Karolina: Wbrew pozorom po treningach na salce bokserskiej tenis często był odpoczynkiem.
Maciej: Mimo że trwało to tyle godzin.
Karolina: Dokładnie.
Michał: Czyli nikt na Ciebie nie krzyczał podczas gry i treningów niczym wymagający trener?
Maciej: Tylko Jacek Braciak.
Karolina: (śmiech) Tak, wystarczył mi Jacek. Oczywiście trochę żartuję, bo Jacek też wylał na salce wiele potu. Nie było tak, że ja trenowałam, a on sobie siedział i mi dyrygował. Taka była jego postać, ale jest różnica między tym, jak się zachowywał na planie, a jak prywatnie.
Maciej: No właśnie, jakie macie metody? Czy poza planem wychodzicie z ról, czy zostajecie w nich niczym Daniel Day Lewis, który przez pół roku był np. „Lincolnem”?
Michał: Czy spałaś z rakietą?
Karolina (śmiech).
Maciej: Czy jednak Jacek Braciak śmieszkuje poza planem i jest luźnym, zabawnym człowiekiem?
Karolina: Poza planem tak, ale gdy mieliśmy trudną scenę, to Jacek przed lub po niej zamieniał się w skałę i był w swoim świecie. Nie było tak, że po jej nakręceniu wychodził sobie na papieroska i śmieszkował. To co na planie, a to, co w życiu prywatnym to dwie zupełnie różne sprawy. Jeżeli zaś chodzi o to, czy tak łatwo odcięłam się od tej postaci, to nie bardzo. To mój debiut i byłam z nim mocno związana.
Michał: Czy wiązała się z tym także odpowiedzialność i stres, czy uda Ci się, czy nie?
Karolina: Nie było czasu na to, bym o tym myślała. Wiktora bardzo różni się od postaci z pierwszej wersji scenariusza. Łukasz wspólnie ze współscenarzystą Krzysiem Umińskim cały czas zmieniali i przepisywali ten scenariusz. Zdarzało się tak, że Łukasz dzwonił do mnie w nocy i mówił, że przepisują scenę i pytał się mnie, co bym zrobiła i powiedziała w tej sytuacji. Nawet w trakcie zdjęć, zapytali mnie czego jeszcze mi w postaci brakuje, czy bym coś dorzuciła. Wiktoria ma kilka cech zaczerpniętych z mojego charakteru i energii. Łukasz to dobry szpieg.
Maciej: To jak dużo zostało z tej historii, która jest chyba autobiograficzna, tak?
Karolina: Autobiograficzna jest tylko momentami, nie był to główny zamysł reżysera. Jeśli chodzi o moją bohaterkę z pierwszego scenariusza, to na pewno została jej siła i miłość do ojca, ale w pierwotnej wersji Wiktoria była postacią bardziej ekstrawertyczną, ja szukałam w niej subtelności. Wydaje mi się, że to jest ciekawsze w ludziach i mniej znaczy więcej. Ostatnia scena w filmie była dla mnie najtrudniejsza, bo wiedziałam, że moja postać przez cały film na nią pracuje. Nie chcę zdradzać szczegółów, ale mam nadzieję, że ten kto obejrzy film, będzie wiedział, co mam na myśli. Teraz, już z perspektywy czasu, mogę śmiało powiedzieć, że to moja ulubiona scena.
Michał: Ile było dubli ostatniej sceny?
Karolina: Niewiele. To już były tak silne emocje, że na ostatnich dublach miałam zdarte gardło. Kosztowało mnie to bardzo dużo energii. Dawałam z siebie wszystko, nie myśląc o konsekwencjach. Ostatnia scena była zarazem ostatnim dniem zdjęciowym. To się więc wszystko tak idealnie złożyło, że mogłam w sobie gromadzić te wszystkie emocje, żeby później „wystrzelić”.
Maciej: Ten film pokazuje ciekawy, ale straszny obraz małych tenisowych turniejów, gdzie oprócz emocjonalnej walki można dostrzec także ludzką małość i problemy niekojarzące się ze współczesnych sportem zawodowym. Czy spodziewałaś się albo wiedziałaś, że tak to wygląda? Bo ludziom, którzy oglądają tenisa, ten sport kojarzy się zapewne z pięknie ubranymi ludźmi, którzy latają samolotami i mieszkają w najlepszych hotelach, tymczasem na małych turniejach można dostrzec dużo brudu, smrodu, potu, łez i krwi.
Karolina: Dużo oglądałam tenisa w telewizji, mogłam więc mieć podobny obraz, ale szukałam też wielu informacji innymi drogami. Między innymi poprzez autobiografię Agassiego.
Maciej: On w ogóle nie kochał tenisa.
Karolina: Już wcześniej zwróciłam uwagę na to, jak zawód tenisisty jest powiązany z zawodem aktora. W obu przypadkach zaledwie małe grono da radę wejść na szczyt, a jeżeli coś ci nie wyjdzie, to nie ukryjesz tego i widownia da ci o tym znać. Ciągle jest się na świeczniku, choć ma to także swoje plusy.
Maciej: Jak byś porównała pracę z Łukaszem Grzegorzkiem i Jagodą Szelc na planie Monumentu?
Karolina: Córkę trenera robiliśmy przed Monumentem. Z Łukaszem pracowaliśmy przez 8 miesięcy i ten kontakt był bardzo intensywny. Widzieliśmy się prawie codziennie. Bardzo dużo dyskusji, treningów i spotkań, podsyłania inspiracji. Naprawdę chciał mnie poznać, dawał mi dużą wolność w pracy. Wiedział, że już wszystko mamy przegadane i, że rezonujemy na podobnych falach. Zarówno w przypadku Łukasza, jak i Jagody to co działo się na planie było naturalną koleją rzeczy wynikającą z naszych spotkań – to była współpraca i współtworzenie, a nie wykonywanie zadań. Jagoda zorganizowała też warsztaty z Anną Skorupką, na których podstawie powstała scena transu.
Michał: Jak pracuje się z Jagodą?
Karolina: To często było szaleństwo, ale też duże porozumienie. Nie wyglądało to tak, że przyszła do nas reżyserka i powiedziała nam, niczym na zajęciach, że teraz zrobimy film dyplomowy. Zero dystansu z jej strony. Jagoda miała gotowy scenariusz, ale dorzucała też wiele naszych propozycji czy improwizacji z prób. W obu filmach podobało mi się, że nie czułam, że przychodzę wykonać zadanie, które ktoś mi zlecił, tylko mogę dać do tych postaci dużą część siebie.
Maciej: Gdy oglądałem Monument na Nowych Horyzontach, to pod koniec trochę opadła mi szczęka. Jak podchodziliście do tej historii?
Karolina: Jagoda powiedziała półżartem półserio, że to był obraz końca naszej szkoły i że ostatni raz mogliśmy ze sobą współpracować w tym gronie i że poniekąd umieramy. Coś się kończy i coś się zaczyna.
Maciej: Trafiłaś na dwójkę najciekawszych nowych nazwisk w polskim kinie. Czy dostajesz dużo propozycji?
Karolina: Za tydzień będę miała premierę w Teatrze Dramatycznym w Wałbrzychu, gdzie gościnnie wystąpiłam, a w przyszłym roku zaczynam nowy projekt w Łodzi. Zobaczymy, co życie pokaże. W moim zawodzie ciężko cokolwiek zaplanować, ale ja lubię takie życie w biegu. Jestem otwarta na nowych ludzi i nowe sytuacje. Ze wszystkiego, co mnie spotyka wyciągam dobre strony i ciągle szukam wrażeń.
Maciej: Super! A jaki jest wymarzony reżyser, z którym chciałabyś współpracować?
Michał: Albo reżyserka.
Karolina: Woody Allen.
Maciej: A jednak.
Michał: Niezależnie od kontrowersji wokół niego?
Karolina: Na ten temat też pojawiają się różne głosy. Na przykład Diane Keaton i Alec Baldwin mówią, że te spekulacje to nieprawda.
Maciej: A z polskiego poletka?
Karolina: Mam kilku, m.in. pana Smarzowskiego.
Maciej: Czyli jednak. Jaki jest Twój ulubiony film, o ile masz jeden?
Karolina: Mam trzy: „Między słowami”, „Toni Erdmann” i „Moja miłość”. To moja święta trójca.
Maciej: Same dobre wybory! Dziękujemy za rozmowę!
Karolina: Też dziękuję!