Michał Hernes: Nie miałem żadnych oczekiwań względem filmu “Han Solo: Gwiezdne wojny – historie” i o dziwo dobrze sie bawiłem mimo nijakiego Aldena Ehrenreicha i kuriozalnych zwrotów akcji. Mam bardzo mieszane uczucia względem tej produkcji, ale przyniosła mi trochę frajdy i nie mogę się zgodzić z tymi, którzy nie zostawiają na tym filmie suchej nitki. Dlaczego jesteś tak krytyczny względem “Solo”?
Maciej Stasierski: Też nie miałem oczekiwań, ale mimo wszystko rozczarowałem się poziomem tej produkcji. Nie było dotychczas w tym uniwersum gorszego filmu i to wliczając nawet beznadziejne “Mroczne widmo”. Widać, że Kathleen Kennedy zaprzepaściła szansę na stworzenie ciekawego, świeżego obrazu, który byłby swego rodzaju oddechem w tym dość poważnym uniwersum. Zaprzepaściła w momencie podjęcia decyzji o zmianie reżysera. Trzeba było zostawić tandem Lord/Miller albo dać tę robotę Garethowi Edwardsowi. Howard już nie miał co zbierać. Szkoda, bo Han Solo to fantastyczny bohater. Niestety po “Solo” trudno zrozumieć dlaczego. Co więcej trudno zrozumieć dlaczego ten film się nazywa “Solo”, skoro jego główny bohater jest nieomal niewidoczny w filmie. Z tym się zgodzisz?
Michał: Choć to najsłabsza z disnejowskich odsłon sagi “Gwiezdnych wojen”, nie jest to zły film. Ehrenreich co prawda się stara i ma momenty, ale zdecydowanie brakuje mu charyzmy Harrisona Forda, który przecież nie jest i nigdy nie był bardzo dobrym aktorem. Na szczęście jednym z autorów scenariusza jest Lawrence Kasdan (“Poszukiwacze zaginionej arki”, “Imperium kontratakuje”, “Powrót Jedi”, “Przebudzenie mocy”), który zna ten świat i Hana Solo jak własną kieszeń. Podobają mi się smaczki i nawiązania do poprzednich filmów (pierwsze spotkanie z Wookiee’em, kulisy powstania nazwiska “Solo” – zaśmiałem się). Moim zdaniem Kasdanowi udało się w niektórych fragmentach (scena z pociągiem!) ożywić ducha kina nowej przygody znanej chociażby z Indiany Jonesa. Zgodnie z koncepcją George’a Lucasa zostały w tym filmie pokazane nowe planety i nowe światy (to dla mnie bardzo ważne i zawsze zwracam na to w „Gwiezdnych wojnach” uwagę). Jeśli chodzi o Rona Howarda, prawdopodobnie został zatrudniony, by położyć nacisk na westernową konwencję tego filmu, która również bardzo przypadła mi do gustu. Woody Harrelson i Donald Glover samym swoim pojawieniem się robią różnice, co dowodzi, jak wiele zależy od dobrego castingu i właśnie charyzmy. Co sądzisz o ich rolach w tym filmie?
Maciej: Harrelson gra tę samą rolę od lat i odpowiada mi to, bo jest w tym najlepszy w Hollywood. Donald Glover po raz drugi w ostatnich miesiącach rozczarowuje. Najpierw miał być jakimś niesamowitym dodatkiem do “Spider-Man: Homecoming” a pojawił się w filmie na przysłowiowe 5 sekund. Teraz dostał do zagrania jedną z najbardziej interesujących postaci całego uniwersum Star Wars i wyszła klapa. Nie wiem czy scenariuszowa tylko, czy aktorska także. Skłaniałbym się ku temu drugiemu, bo po prostu nie podobało mi się jak Glover próbował “sprzedawać” żarty, które były niemożliwe do sprzedania. To jest w ogóle mój największy zarzut względem “Solo”, który powinien być łotrzykowską komedią, a okazał się nudnym, pozbawionym komediowego oddechu prostym akcyjniakiem bez żadnej fabularnej zgrywy czy lekkości. Niestety bardziej widać zmęczenie Lawrence’a Kasdana niż jego znajomość tematu, bo gdyby oprzeć się na Twojej tezie, należałoby powiedzieć: “Szkoda, że Kasdan nie uchylił rąbka tajemnicy w temacie legendy Solo. Nadal tylko on wie dlaczego Han jest taką niesamowitą postacią”. Alden Ehrenreich nie miał z czego wycisnąć tej legendarności – odnosi się to zarówno do dialogów, jak i jego charyzmy. W tej ostatniej kwestii Harrison Ford był absolutnie naturalnym talentem – charyzmy nie można się nauczyć. Trzeba ją mieć. Jako, że Ty podchodzisz do “Solo” z większym szacunkiem niż ja, może powiesz mi co miała na celu postać Emilii Clarke i co się stało, że Paul Bettany po świetnym występie w “Infinity War” tak bardzo spoczął na laurach?
Michał: Nie zgodzę się, że rola Donalda Glovera to klapa, bo każdy jego szelmowski i łotrzykowski uśmiech i każde jego spojrzenie robią różnice, pokazując jak wiele zależy od charyzmy utalentowanego aktora, który każdym swoim pojawieniem się na ekranie wnosi do filmu powiew świeżości i kradnie show. Rzecz jasna, czekam na osobny film z nim jako Lando w roli głównej, bo to może być petarda.
W przeciwieństwie do Ciebie uważam, że “Solo” sprawdza się jako łotrzykowska komedia. Mogę tylko powtórzyć, że dobrze się bawiłem i że śmieszyły mnie niektóre z tych żartów, choć nie wszystkie, a kompletnie się tego nie spodziewałem. Znakomicie wypadł Wookiee (miał większą chemię z Hanem niż Emilia Clarke), świetne komediowe momenty miał droid L3 (choć na dłuższą metę stał się irytujący, ale to i tak najciekawsza kobieca postać w tym filmie). Na podobnej zasadzie jak Glover różnice robił Harrelson. Absolutnie nie zgadzam się z zarzutem, że ten film był nudny. Ja nie nudziłem się ani przez chwilę i udało mi się trochę poczuć dziecięcy dreszczyk emocji, nawet mimo kuriozalnych zwrotów akcji, a także głupich i dziwnych zachowań bohaterów. Nie jestem zadowolony ze sposobu, w jaki pokazano młodego Hana Solo, ale spodobał mi się to, jak Kasdanowie opowiedzieli historię młodości tego drobnego cwaniaczka. Rozczarowało mnie natomiast, że zmarnowano potencjał tkwiący w Emilii Clarke, Thandie Newton i Paulu Bettany (nie wiem, czemu zdecydowali się zagrać w tym filmie, ale z drugiej strony sam w ciemno zagrałbym w produkcji o Hanie Solo). Przepiękne są natomiast chłodne zdjęcia Bradforda Younga (“Nowy początek”), idealnie pasujące do lucasowskiej koncepcji pokazywania nowych, nieznanych światów. Ucieszyła mnie również końcówka i zaskakujące pojawienie się “dawnego znajomego”, w którym tkwi spory potencjał (jest ono jak najbardziej uzasadnione w kontekście budowania tego uniwersum). Są więc powody, dla których chciałbym obejrzeć kolejną część. A Ty?
Maciej: Wolałbym, żeby jednak następna część “Gwiezdnych Wojen Historii” miała jak najmniej wspólnego z tą, o której rozmawiamy. Czyli nawet Ty uważasz, że Clarke, Newton i Bettany przeszli przez ekran bez pozostawienia żadnego, najmniejszego impaktu na fabule? Bo ja takie miałem odczucia – zatrudniono znane nazwiska (co nie jest bardzo typowe dla „Gwiezdnych Wojen” i nie widzę w tym ruchu konsekwencji), bo miały przyciągać. Ale dajcie im coś do zagrania!
Kompletnie nie mogę się zgodzić z Tobą w temacie L3. Generalnie zawsze broniłem gwiezdnowojennych robotów – uważam, że dodają kolorytu historiom. Tutaj jednak dostaliśmy jeszcze bardziej irytującą (nie w pozytywny sposób) wersję C3PO dla feministek (absolutnie nie mam nic do nich!), wokół której rozpisano najbardziej żenujący wątek całego filmu. Scena, w której Lando !UWAGA SPOJLER! biegnie jej na ratunek miała mieć emocjonalny wydźwięk, a wzbudziła we mnie tylko kolejne westchnięcie i komentarz: “Ile można?!”. Nie szanuję ani warstwy komediowej, ani warstwy dramatycznej historii L3. Niestety wydaje mi ona paradoksalnie idealnym dowodem szerszego zjawiska związanego z tym filmem – jest w nim tak dużo elementów źle wygranych, beznadziejnie rozpisanych pod względem emocjonalnym, słabo zagranych, że “Solo” okazuje się jednym z tych obrazów, których ocenę zaczynamy słów nieomal sakramentalnych:
Ale zdjęcia były ładne. No i ta scena pościgu ładnie nakręcona.
Po “Gwiezdnych Wojnach” trzeba spodziewać się więcej.
Michał: Sam oczekuję po nich czegoś więcej i na wiele kuriozalnych rozwiązań również zgodzić się nie mogę, ale nic nie poradzę na to, że znów bawiłem się jak prosię.