Michał Hernes: Manifesto to film zrealizowany przez artystę wizualnego Juliana Rosefeldta, który prezentowany był najpierw w galeriach jako rozpisana na trzynaście ekranów instalacja. Bardzo się cieszę, że na jej bazie powstała filmowa produkcja, bo przez to jej twórcy jeszcze bardziej otworzyli się na bycie partnerami w dyskusji z widzami. Znajdą się zapewne tacy, którzy uznają, że reżyser po prostu rzucił na świat swój “idiotyczny” pomysł, tymczasem ów “idiotyzm” bardzo mnie zaintrygował i skłonił do myślenia. A Ciebie?
Maciej Stasierski: Pomysł był ciekawy. Jednak według mnie na samym pomyśle się sprawa skończyła. Doceniam, że ktoś chciał pokazać nam spersonifikowaną w osobie Cate Blanchett instalację artystyczną, a bardziej 13 instalacji. Nie doceniam efektu, który był z punktu widzenia filmowego nieznośny i irytujący. Rozumiem, że znowu się nie zgadzamy?
Michał: Tak, nie zgadzamy się, bo przede wszystkim niewielką niesprawiedliwością i spłyceniem tego filmu jest sprowadzenie go tylko do ukazania przemian aktorskich Cate Blanchett. Z drugiej strony można go uznać za hermetyczny eksperyment, który większą frajdę może przynieść miłośnikom sztuki i osobom, które kumają, o co w tym chodzi. Przypomniało mi to słowa pewnej dziennikarski skierowane do Andrzeja Żuławskiego: “pan ma duże zaplecze intelektualne, a widzowie – niekoniecznie”, na co Żuławski odparł: “to niech, je, kur..a, mają!”. Rzecz jasna, nie jest to takie oczywiste. Twórcy tego filmu zdecydowali się opowiedzieć o czymś, co media albo upraszczają, albo uważają za zbyt wieloznaczne. Dlatego bardzo doceniam Manifesto, choć być może zaszkodziło temu filmowi reklamowanie go hasłem o wybitnej roli Cate Blanchett, bo zgodzę się, że mimo “zagrania” tylu postaci, nie jest to rola na miarę tej z filmu I’m Not There. Gdzie indziej jestem. Co sądzisz o występie Cate i jakie jeszcze masz problemy z tym filmem?
Maciej: Obydwaj wiemy, że przy całej swojej filmowej klasie Andrzej Żuławski nie należał do osób najmilszych i najlepiej wychowanych. Co do Blanchett – cholera, mam z nią problem już w drugim w tym roku filmie. W Thor Rangarok była przewidywalna. Tutaj z kolei udowodniła jedno – potrafi krzyczeć do kamery z różnymi, często fatalnie dobranymi akcentami i masą charakteryzacji. Szacunek dla niej, że znalazła w tej skostniałej formule, co jest bodaj tego filmu największym rozczarowaniem, momenty wytchnieniu, uśmiechu, jakiegokolwiek luzu. Największy mój problem z Manifesto to właśnie ta formuła – bez inwencji, jakby oparta jedynie na nadziei, że materiał wyjściowy się obroni. A się nie broni, bo kolejno wygłaszane manifesty coraz bardziej męczą, a coraz mniej angażują. Potwierdza to dość jednoznacznie, że chyba nie było tu potencjału na film i nie trzeba było go na siłę robić. Chyba, że się mylę?
Michał: Oj tam, Żuławski Andrzej bywał miły, choć zdarzało mu się walić prosto z mostu (jak wiesz, przekonałem się osobiście o jednym i drugim). Wracając do filmu – uważam, że się mylisz i że mimo wszystko Cate Blanchett go ratuje. Czyżbyś sugerował, że to nie jest film, przepuszczając jednocześnie atak na jego twórców i aktorkę? A może twórcy Manifesto chcieli przełamać tę zasadę? Nie chcą się ograniczać jedynie do formy instalacji albo szukają innych form i środków wyrazu. Moim zdaniem warto się wsłuchać w to, o czym jest mowa w tym filmie. Możliwe że chodziło o redefinicję statusu wypowiedzi sztuki. Mnie zachwycił ten analityczny aparat umieszczony w polu intuicji i przeczuć. W tym filmie zarówno wypowiedzi, jak i warstwa wizualna są intrygującymi sposobami mówienia, ale coś czuję, że mój wywód Cię nie przekonuje, prawda?
Maciej: Prawda. Nic z tego co wskazałeś po prostu mnie nie intrygowało. Przeciwnie po czasie, jak już wspomniałem, włączyła mi się irytacja i zmęczenie, a wyłączyło myślenie o tym, co opowiadają kolejne postaci grane przez Cate Blanchett. Ona stara się ratować ten film, charyzma jej jest w końcu dobrze znana. Jednak nawet dla niej tego obrazu oglądać nie warto. Warto zapewne przejść się na wystawę, którą stanowiły te manifesty – co do tego wątpliwości nie mam. Jednak jeśli chce się usłyszeć głos krytyczny dotyczący sztuki współczesnej, jej recepcji, ale też procesu jej powstania, to warto pamiętać, że w niektórych kina jeszcze czeka The Square. Czeka i się dziwi, że kogoś może zainteresować ta filmowa poczwarka.