Do dziś nie wiem czy ta scena mnie zachęciła do jedzenia, czy przeciwnie obrzydziła. Terry Gilliam, reżyser Fisher King, wymyślił to niesamowicie, a Robin Williams, który okazał się najważniejszą gwiazdą tego filmu, rozegrał tę grę z Amanda Plummer perfekcyjnie. Sama przyznaje to Anne (oskarowa Mercedes Ruelh), kiedy stwierdza:
They are made for each other.
Prawda? Jeśli spojrzymy na to zdanie bardziej ogólnie, można je odnieść do kariery Williamsa. On był stworzony dla kina, bez niego Fisher King (ale nie tylko) byłby innym, mógłbym powiedzieć z dużą pewnością gorszym, filmem. A tak jest klasykiem, nie moim ukochanym filmem z Williamsem, bo tym pozostanie do końca Stowarzyszenie umarłych poetów, ale być może najlepszą jego filmową rolą. To co tutaj zrobił Williams, było absolutnie niesamowite. Niełatwo jest przecież być lepszym od Jeffa Bridges. Wystarczy zapytać Damona, Goodmana czy Streep – znane nazwiska prawda? Oscara Williams nie dostał (wygrał Anthony Hopkins za Milczenie owiec) ale zapisał się jako zwycięzca, który z szalonej wizji Gilliama potrafił zrobić magię. Takim też go zapamiętałem – magicznym, wielkim, histerycznie zabawnym i przeraźliwie smutnym. Nigdy Cię Robin nie zapomnę, tej sceny też nie:
ale też tej:
i na zawsze tej:
Robin, dla Ciebie!