Za nami 86. rozdanie nagród Akademii Filmowej – Oscarów. Tym samym kończy się kolejny filmowy rok, ale zaraz zaczniemy spoglądać w przyszłość i szukać kandydatów do zwycięzców podczas przyszłorocznej gali. Po tegorocznej jednak powstaje wątpliwość, czy warto to dalej oglądać. Tak słabo nie było bowiem bardzo dawno.
Zacznijmy może od nielicznych pozytywów, których najwięcej wśród nagrodzonych. Co prawda Oscary trafiły w ręce tych, do których miały trafić. Szczęśliwie jak rzadko w tym roku są to ręce w większości zasłużone – od „Zniewolonego” w kategorii najlepszego filmu, przez Alfonso Cuarona, po Matthew McConaughey i Cate Blanchett. Najbardziej jednak cieszy nagroda dla najlepszego filmu roku, „Wielkiego piękna”, którego reżyser Paolo Sorrentino podczas swojej przemowy żartował i jako jedyny z nagrodzonych okazał luz i dystans jaki się tej gali należy. Oto on w towarzystwie wybitnego Toniego Servillo i Nicoli Giuliano:
I na tym można skończyć wyliczankę pozytywów. Poza tym absolutnie wszystko na gali oskarowej nie zagrało. Ceremonii zabrakło dobrego tempa, głównie przez nagromadzenie występów muzycznych. Co w tym najgorsze, poza świetnym Pharellem Williamsem i fantastyczną Bette Midler po sekcji In memoriam, większość z nich była słaba albo nawet gorzej. Nie popisali się ani Idina Menzel, ani U2, a „Somewhere over the rainbow” w tragiczny sposób zmasakrowała Pink. Czy po zeszłorocznej muzycznej klapie producenci Oskarów niczego się nie nauczyli?
Jak wspomniałem wcześniej, nagrody co do zasady nie zawiodły. Z drugiej strony przewidywalność gali sięgnęła zenitu (jeden z nas przewidział wszystkich zwycięzców – http://areyouwatchingclosely.pl/typujemy-wygranych-oskarow-2014/), a jeden z wyborów Akademii trzeba uznać za co najmniej kuriozalny – Lupita Nyong’o za drugoplanową rolę w „Zniewolonym”. Naprawdę droga Akademio? Tym wyborem skądinąd bardzo sympatyczna Lupita dołącza do grona takich sław jak Beatrice Straight czy szczególnie Judi Dench, które również dostawały Oskary za maleńkie, ledwie kilkuminutowe role. Czy to ta sama ranga? Śmiem wątpić.
Oprawa gali – kolejna pomyłka. Kto pisał prezenterom te czerstwe, w ogóle nieśmieszne teksty? Kto w końcu doprowadził do tego, że ceremonia trwała ponad 3,5 godziny? Czy amerykańscy producenci zapomnieli, że ogląda się ich także w Europie, w której mamy nieco inną strefę czasową niż w Los Angeles? Rozruszać widownię udało się jedynie Robertowi De Niro i Jimowi Carreyowi. Reszta się nawet nie postarała. Jeszcze jedna uwaga w kwestii prezenterów – Will Smith prezentujący najważniejszą nagrodę wieczoru? Naprawdę? Czym ten aktor zasłużył sobie na taki zaszczyt? Może sobotnim triumfem podczas Złotych Malin…
W przypadku Oscarów zawsze osobne słowo należy się prowadzącemu galę. W tym roku przypadło to w udziale telewizyjnej gwieździe Ellen Degeneres i trzeba powiedzieć twardo: ciężko chyba o gorszy wybór…Ellen nie była śmieszna, trafiła może z trzema żartami na krzyż, a jedynie co robiła to biegała po widowni rozdając pizzę, robiąc głupie zdjęcia, a w międzyczasie przebierała się w kolejne coraz bardziej idiotyczne stroje. Oto ten najgorszy:
Na koniec słowo o wygranych i przegranych. Wielkich zwycięzców wskazałbym dwóch: Alfonso Cuarona, którego „Grawitacja” zgarnęła aż 7 Oskarów, a on sam wziął z tego dwa, oraz Brada Pitta, który w końcu może sobie napisać przed nazwiskiem „Academy Award Winner”. Przegranym z kolei musi się czuć David O. Russell, którego „American Hustle” przegrało wszystko, a on sam powoli zaczyna śrubować rekord nominacji bez wygranej. Na razie bilans 0/5.
Post scriptum…stała oscarowa sekcja – czyli Leonardo Dicaprio jak zwykle przegrany, ale za to w dobrym towarzystwie:
Post scriptum 2…najwspanialszy zwycięzca tego roku:
Relacjonował Maciej Stasierski