Film Macieja Żaka, odpowiedzialnego za jeden z najgorszych polskich filmów ostatnich lat Supermarket, to produkt idealny dla ww. Patryka Vegi oraz fanów Pitbulla – jest tutaj sporo przekleństw, dużo „męskiego kina” oraz drony pokazujące jak wyglądają więzienia. Poza tym jest też niezwykle imponująca obsada, która nie ma w tym filmie absolutnie nic do roboty. Już się reżyser o to postarał.
Historia jest prosta jak drut – funkcjonariusze Służby Więziennej mają przetransportować do szpitala psychiatrycznego jednego z więźniów placówki prowadzonej silną ręką przez dyrektora Nowackiego (Janusz Gajos). W ekipie są narkoman (Robert Więckiewicz), były żołnierz (Łukasz Simlat), zięć dyrektora (Tomasz Ziętek) oraz kierowca (Przemysław Bluszcz). Tylko dwóch z nich wie, że więzień ma nie dojechać do końca. Czy rozpęta się z tego burza?
Mogłaby, gdyby Maciej Żak potrafił wyjść poza swoje narracyjne ograniczenia. Niestety Konwój jest tego typu produkcją, pod która mógłby się spokojnie podpisać Patryk Vega. Wygląda ten film trochę jak zapomniana w 2016 roku trzecia część Pitbulla z podtytułem Zidiociali Mundurowi. Jest to niemal w całości wina Żaka, który pełni w Konwoju także rolę scenarzysty. A widać, że tego wyjątkowo nie umie. O ile bowiem jeszcze jako reżyser potrafi krótkimi momentami zbudować napięcie i poprowadzić przynajmniej Roberta Więckiewicza do roli, której nie trzeba się wstydzić, tak jako scenarzysta rozkłada swój własny film na łopatki. I to nie tylko przez swoją indolencję w kwestii tworzenia dialogów, które w 75 procentach składają się z dowolnie serwowanych wulgaryzmów, ale także przez fabularne mielizny. Spójrzmy chociażby na wizerunek kobiet w tym filmie, które nadają się li tylko do robienia (i niekiedy palenia) obiadu oraz wykonywania głupich telefonów. Spójrzmy też na samą historię, która im bliżej finału, tym bardziej staje się szarżą Żaka – thriller, który miał potencjał, zmienia się w kino sensacyjne klasy B, w którym nic nie trzyma się kupy, napięcie ucieka wraz z rozwojem fabuły, a aktorzy coraz bardziej się ośmieszają. Finału też się nie da już uratować, ale przynajmniej jest konsekwentny w swoim przerysowaniu.
Jednak to przerysowanie jest problemem, z którym spotykam się coraz częściej w polskim kinie, ostatnio głównie w filmach Vegi, ale też w obrazach Ryszarda Bugajskiego, które mają opowiadać ciekawe i co ważniejsze zwykle mocno skorelowane z faktami historie. Vega jest mistrzem w dorabianiu do swoich filmów ideologii, Maciej Żak jeszcze tego nie robi. Czy świadomie, czy nieświadomie – nie chcę tego oceniać. Wiem jedno – jeśli chciał pokazać prawdę na temat resocjalizacji więźniów, przy okazji tworząc sprawne kino gatunkowe, to poległ na obydwu frontach. Jeśli chciał przedstawić swój pogląd na temat na przykład kary śmierci, także poległ. Jeśli w końcu próbował przedstawić swój obraz funkcjonariuszy służby więziennej, to będąc na ich miejscu czułbym się obrażony. Wynika to niestety ze słabości scenariusza, która doprowadziła do tego, że nawet najlepszy polski aktor Janusz Gajos wygląda tu jak dziecko we mgle, a jeden z moich aktorskich faworytów Przemysław Bluszcz nieznośnie szarżuje.
Maciej Żak osiągnął w tym filmie rzecz, której nie spodziewałbym się po żadnym polskim twórcy – dorównał Patrykowi V.