Nie od dziś wiadomo, że kryminał to jedna z najbardziej wymagających przestrzeni w kinie gatunkowym. Widzów, z roku na rok, coraz trudniej zaskoczyć czymś nowym. Czasy zawrotnych i pomysłowych końcówek w stylu „Podejrzanych” albo „Siedem” powoli odchodzą w zapomnienie. Owszem, czasami zdarzy się coś tak znakomitego jak argentyński „Sekret jej oczu” – oscarowy triumfator sprzed kilku lat. Jednak potraktujmy to jako wyjątek od reguły. Reguły, która rozpisuje kryminały „nowej fali” na innych wytycznych. Zmiana jakościowa polega tu na przejściu od ogółu do szczegółu oraz oparciu punktu ciężkości na beznadziei sytuacji. Efekciarstwo opowiadanych historii schodzi na drugi plan, ustępując miejsca osobistym i cichym dramatom psychologicznym. Wartką akcję zastępuje tu raczej analiza pożogi emocjonalnej wywołanej przez dotyk zła.
„Labirynt” Dennisa Villenueve’a sprawnie wpisuje się w zaprezentowaną konwencję. Dostajemy tu rasową historię porwania dziecka z dramatem ojca (Hugh Jackman), który nie godzi się na na zastany przebieg wydarzeń. Ojca, który bierze sprawy we własne ręce. Z drugiej strony mamy młodego śledczego (Jake Gyllenhaal), na którego barkach spoczywa całe śledztwo. Gdzieś pomiędzy nimi przemyka się porywacz. Film oferuje więcej pytań niż odpowiedzi. Pytań często nie łatwych, nie pozwalających na jednoznaczną odpowiedź. Tkanką filmową jest tutaj bezsilność niemal wszystkich bohaterów. Bezsilność, która więzi w zamkniętym spektrum możliwych rozwiązań problemu. Jak przystało na dobry kryminał, jesteśmy wodzeni za nos do samego końca. Finał, mimo swojej logiczności, pozostawia jednak pewien niedosyt. Brakuje tu trochę większego uderzenia, mocnej puenty do starannie opowiedzianej historii. Może to wina obsady, która w mojej ocenie była, co najwyżej, klasy średniej.
Jake Gyllenhaal stara się jak może (co doceniam) ale jednak nie przekonuje mnie w stopniu wystarczającym do granej przez siebie postaci. Trochę lepiej sytuacja wygląda z Hugh Jackmanem, który grając na wysokich emocjonalnych obrotach, w końcu łapie trochę wiatru w aktorskie żagle, pokazując że dalej potrafi się odnaleźć w ambitniejszym repertuarze. Jednak i tutaj widać niepełne wykorzystanie dostępnego potencjału. Na pochwałę zasługują stonowane, lecz bardzo dobre kompozycyjnie zdjęcia Rogera Deakinsa (tego Pana pamiętamy choćby z rewelacyjnych zdjęć do 'Skyfalla’)
Dla kogo: fanów dobrze napisanych historii/nieśpiesznej akcji/fanek Hugh Jackmana
Dla kogo nie: oczekujących fajerwerków/oczekujących aktorstwa na najwyższym poziomie