Festiwal filmowy w Locarno to wydarzenie, w którym zderza się wiele koncepcji kina. Z jednej strony kino rozrywkowe (tegoroczna premiera netflixowego Becketta z Johnem Davidem Washingtonem i Alicią Vikander), z drugiej zaś ekstremalnie awangardowe projekty bez fabuły. Podczas festiwalu udało mi się obejrzeć ponad czterdzieści filmów i poniżej wybrałem pięć tytułów, które zrobiły na mnie największe wrażenie.
Film balkonowy reżyseria Paweł Łoziński
Jeden z najmądrzejszych filmów ostatnich lat, dokument otwierający okno duszy. Łoziński siedzi na balkonie swojego mieszkania, spogląda okiem kamery na chodnik i zagaduje zwykłych przechodniów pytając ich o sens życia, historie i pragnienia. Uważny dokumentalista w poszukiwaniu tematu. Ile osób, tyle opinii, tyle zdań, tyle opowieści. Raz śmiesznych, raz przytłaczająco smutnych. Emocjonalna sinusoida zmierzająca do wewnętrznego oczyszczenia. Lepszego filmu w Locarno w tym roku nie było.
Pathos Ethos Logos reżyseria Joaquim Pinto i Nuno Leonel Coelho
Epicka trylogia trwająca blisko 11 godzin. Traktat filozoficzny rozgrywający się na przestrzeni trzech dekad (2017, 2028, 2037). Przeprawa nie tylko intelektualna, ale i duchowa. Kino łączące style, gatunki i spajające różne myśli/nurty/prądy filozoficzne. Film wykraczający poza wszelkie ramy, stworzony do odczuwania, do chłonięcia atmosfery, przenoszący widza w inny wymiar. Mam nadzieję, w przyszłym roku znajdzie się w programie Nowych Horyzontów. Takie są właśnie nowe horyzonty kina.
L’Été l’éternité reżyseria Émilie Aussel
Pełnometrażowy debiut francuskiej reżyserki to kino o wkraczaniu w dorosłość. Aussel maluje swój obraz letnimi barwami, klimat południowej Francji jest wręcz namacalny. Jednakże wakacyjna sielanka nie trwa długo, ciepło koloru zmienia się w połowie filmu w wyniku pewnego tragicznego wydarzenia. Nastolatkowie muszą przepracować traumę związaną ze stratą bliskiej im osoby. Historia z pozoru banalna i niepozbawiona klisz, aczkolwiek reżyserka wydobywa z niej prawdę i szczerość. To tykająca bomba emocjonalna, która miażdży siłą rażenia. Jedno z najmocniejszych wzruszeń na festiwalu.
Dal pianeta degli umani reżyseria Giovanni Cioni
Nie ukrywam, że mam dużą słabość do esejów filmowych. Esej przerażająco trafiający w swój czas, bo opowiadający o imigrantach próbujących przekroczyć granicę i dostać się do bezpiecznego europejskiego kraju. Reżyser dotyka tematu w sposób abstrakcyjny, w którym przygraniczne zwierzęta komentują problem migracji. Gadające żaby stają się wręcz leitmotivem opowieści. Gdyby Godard miał dzisiaj poczucie humoru to nakręciłby dokładnie taki esej. Z masą absurdu i charakterystycznym dla niego zmysłem formy filmowej.
I giganti reżyseria Bonifacio Angius
Totalny filmowy trip. Starzy przyjaciele, alkohol, narkotyki, muzyka, taniec, kipiący testosteron. W skrócie witajcie na męskiej włoskiej domówce. Trochę jak połączenie Climaxu Gaspara Noé ze Wściekłymi psami Quentina Tarantino. Cudowny rytm starych włoskich przebojów, wirująca kamera i z czasem coraz więcej promili we krwi bohaterów. I w tym momencie należy zakończyć opis, bo film ma kilka fabularnych twistów, których lepiej nie zdradzać. Obraz Bonifacia Angiusa dostarczył mi masę rozrywki i zdrowego tripu. Wielka szkoda, że nie został należycie doceniony przez festiwalowe Jury…
Tym samym zakończyłem wakacyjny maraton festiwalowy. Blisko 150 filmów obejrzanych w niecałe dwa miesiące. Oj to był intensywny czas!