Gaspar Noe jest wizjonerem kina – po obejrzeniu w ostatnim czasie jego najważniejszych filmów nie uważam tego stwierdzenia za przesadzone. Nieodwracalne, najlepszy film Noe, to seans, który pozostanie w mojej pamięci na pewno na długie miesiące. Z tym większym rozczarowaniem przyjmuję Love, najnowszy produkt Gaspara, który wydaje się być nieudolną powtórką jego poprzednich dokonań.
W każdym z filmów Noe są sceny, po których te filmy zostaną zapamiętane na zawsze, jak chociażby finał w I stand alone czy sceny morderstwa oraz gwałtu w Nieodwracalne. W Love Gaspar postanowił przejść do historii kina prezentując pierwszy (zapewne) w kinie wytrysk męski w 3d. Szkoda, że nie ma w tym filmie wiele więcej elementów, które pozwoliłyby mu zapisać się mocniej w pamięci widzów. W Love widać, że Noe jest wciąż wizualnym artystą – dawno nie czułem się tak dobrze na filmie stworzonym w technologii 3d. Jego styl prezentacji obrazu idealnie do niej pasuje. Love jest więc pełna przepięknych scen, które mogłyby same w sobie stanowić obrazki do powieszenia na ścianie (co prawda nie w konserwatywnym domu, ale zawsze). Gorzej jest tym razem w kwestii muzycznej – Noe wałkuje ograne dwa motywy Erica Satie, które wykorzystywane były z podobnym skutkiem w…Kryminalnych (taki polski serial sensacyjny). Gaspar, naprawdę nie ma już innych motywów muzycznych? Myślę, że sam Satie byłby zdziwiony w jakich momentach można podkładać jego muzykę.
Jak wygląda Love ze strony czysto merytorycznej? Tutaj jest niestety najgorzej. Dotychczas Gaspar starał się zawsze dotykać tematów dla niego ważnych, ale też łączyć tematykę z niesztampowo prowadzoną fabułą. Czymże innym jest bowiem I stand alone, jak nie rozmową o relacji ojca z córką, a Nieodwracalne o trudnej, chwilami bardzo pięknej miłości? Tutaj też jest niby o miłości, toksycznej, wręcz histerycznej. Jednak Noe prześlizguje się po temacie, nie wchodzi głębiej (jakby to dziwnie w tym kontekście nie zabrzmiało). Co gorsza ta dyskusja o miłości, opartej na fizyczności, wygląda na niesamowicie wygładzoną. Dotychczas pomysłowość Noe często odpychała, nigdy nie pozostawiała obojętnym. W Love jest inaczej – patrzymy na tych ludzi, którzy bardzo często uprawiają seks w najróżniejszych konfiguracjach i nic nami nie potrząsa. Co się nie zdarzało w poprzednich filmach, w końcówce Gaspar wręcz zamęcza powtarzającymi się dialogami o wiecznej miłości. Mało w Love wyzwania, które Noe stawiał przed widzem, dużo za to wszechogarniającego poczucia emocjonalnej pustki.
Gaspar Noe to wciąż jedno z najmocniejszych nazwisk europejskiego kina. Love jest poważnym wypadkiem przy pracy.