Lucy

Lucy_recenzja

Luc Besson właśnie po cichu osiągnął coś, co ostatnio z dużym szumem próbował zrobić Wally Pfister w Transcendencji (nasza recenzja). Besson z ukrycia i bez hucznych zapowiedzi dostarcza nam film, jakiego z pewnością zazdrości mu Pfister. W Lucy dostajemy wszystko, czego moglibyśmy oczekiwać od kina gatunkowego z pogranicza thrilleru, kina akcji oraz sci-fi. To historia prosta i oparta na znanym choćby ostatnio z Limitless motywie poszerzania kognicji naszej kory mózgowej do granic nieznanych dotychczas naszemu organizmowi. Można powiedzieć, że Besson poskładał na nowo znane nam klisze w bardzo dobrze skomponowaną układankę.

Tytułowa Lucy (Scarlett Johansson) to postać napisana oszczędnie, lecz konkretnie. Wierzymy w nią, kibicujemy jej, ciągle mało o niej wiedząc. Besson, jak pokazał choćby w Nikicie, potrafi jak mało który reżyser stworzyć z kobiety główną postać filmu. Johansson w tej roli utrzymuje w dobrych proporcjach swoją charyzmę, spryt, jak i seksapil. 
Godne podziwu jest to, jak Besson sprawnie pisze swoje damskie postaci. Nie tylko damskie jednak. Drugi plan należy tu do mężczyzn. I z jednej strony mamy niezawodnego Morgana Freemana jako doktora badającego rozwój możliwości ludzkiego mózgu. Freeman występuje tu niejako w podwójnej roli – z jednej strony jest narratorem części opowiedzianej w filmie historii, a z drugiej eleganckim connectorem na drugim planie. Co szczególnie lubię u Bessona to jego umiejętność lepienia złych postaci. Udowodnił to perfekcyjnie w Piątym elemencie (notabene, to jeden z moich ulubionych filmów dzieciństwa) oraz w Leonie zawodowcu, gdzie Gary Oldman stworzył nowe standardy dla przyszłych pokoleń filmowych szwarccharakterów. Tutaj, z racji oszczędnej formuły i metrażu filmu (90 min), nie wchodzimy tak daleko, lecz i tak jest wysoko. Na pochwałę zasługuje Min-Sik Choi znany ze swojej brawurowej tytułowej roli w koreańskim  Old Boyu. Już od pierwszej sceny, gdzie po zabiciu człowieka jego sługus obmywa mu czerwone od krwi ręce wodą Eviana ze szklanej butelki, wiedziałem że Besson nie zapomniał swojego fachu.

Jak ktoś zna styl reżysera to wie, że był on zawsze formalnie bez zarzutu. Kosztujący 40 mln $ film wygląda na taki kosztujący przynajmniej 100 mln $. Solidne i precyzyjne zdjęcia, świetna jak zwykle muzyka wielkiego Erica Serry oraz ponadprzeciętnie dobre efekty specjalne. Proponuje innym twórcom kina gatunkowego przypatrzeć się uważniej Lucy i wyciągnąć wnioski. Warstwa fabularna jest czystą rozrywką. I jeśli ktoś powie, że film ma pewne dziury fabularne to odpowiem mu tylko jedno; – I co z tego?  Prawdą bowiem jest, że Besson wziął na warsztat trochę infantylny temat i przeniósł go na poziom, który najtrafniej można nazwać szaloną poezją. Eksperymentalnie pokazany stopniowy rozwój potencjału mózgu głównej bohaterki ogląda się z rosnącym zaciekawianiem. I jeśli ten film reprezentuje tylko 10% możliwości twórczych Luca Bessona, to mój mózg kipi z ciekawości co by się stało gdyby podkręcić jego możliwości do pełnej wydajności.

Jestem tym filmem pozytywnie zaskoczony. Po ostatniej wtopie jaką były Porachunki, której nie uratował nawet Robert De Niro i Tommy Lee Jones, myślałem, że Bessonowi znów nie wyjdzie. Jak miło było wyjść z kina z myślą:

Luc Besson wrócił do formy. Co więcej, to jego najlepszy film od dekady.

Dominik Sobolewski

(Lucy, reż. Luc Besson, 2014)

Sobolewski_7

Start typing and press Enter to search