Wyobrażaliście sobie kiedyś połączenie stylu wizualnego Federico Felliniego, jego fabularnej kreatywności, z angielskim sposobem opowiadania poprzez specyficzny humor i zdystansowanie? Mój sen o takim twórcy się spełnił całkiem niedawno, podczas zeszłorocznych Nowych Horyzontów. Ziścił się on w osobie Kena Russella, niedawno zmarłego, zapomnianego (szokująca sprawa!) angielskiego reżysera, a konkretnie w formie filmu o Gustavie Mahlerze. Jedna z części jego serii o wielkich kompozytorach, Mahler to przykład biografii paradoksalnej – wzorcowej i jednocześnie wszelkim wzorcom zaprzeczającej. Wzorcowej, bo poza Amadeuszem nikt w sposób bardziej rozrywkowy, interesujący, wciągający, chwilami hipnotyzujący nie opowiadał o życiu słynnego muzyka. Wzorcom zaprzeczającej, bo poznanie postaci Gustava Mahlera nie jest dzięki niej wcale łatwe. Jednak przy odrobinie dobrą wolą i dobrym samopoczuciu, którego ten film dostarcza bez liku, można samemu się o nim wiele dowiedzieć. Być może to właśnie jest największa wartość Mahlera – inspiruje do poznania życia artysty. I to zarówno Mahlera, jak i Russella, który w świecie reżyserskim był tak wielkim mistrzem, jak Mahler w sztuce dyrygentury i kompozycji. Obejrzyjcie – przekonacie się, że mam rację.
A oto absolutnie najlepsza scena tego filmu, a kto wie, może jedna z najbardziej zwariowanych, szalonych scen w historii światowego kina – chrzest Gustava Mahlera dokonany przez Cosimę Wagner, żonę Ryszarda Wagnera: