Zeszłoroczny Tom, którego bardzo mocno krytykowałem, dla każdego z fanów talentu Xaviera Dolana mógł stać się powodem do dużego niepokoju. Wszak pierwsza próba wyjścia z typowej dla siebie genderowej tematyki okazała się absolutną klęską. Dolan jednak powrócił do formy, a właściwie wspiął się na wyżyny, na których dotychczas nie był. Mama to jego bez wątpienia najlepszy film.
Po raz pierwszy Dolan ucieka kompletnie od swojej ulubionej tematyki. Po raz pierwszy, bo nawet we wspomnianym Tomie główny bohater był homoseksualistą. W Mamie Dolan sięga po sprawy niejako rozpoczęte w debiutanckim Zabiłem moją matkę, zapominając jednak o tematach genderowych, a biorąc na rozprawę toksyczną, nietypową, trudną do zniesienia relację matki i syna. Jednak w porównaniu ze swoim płytkim i irytującym debiutem, tutaj opowiada o tych relacjach w sposób w pełni wiarygodny, a przy tym wciągający i niebywale wzruszający. Mama to Dolan, którego nie znacie – bez teledyskowych ujęć, bez płytkiej historii, wciąż z nieco oderwanymi od rzeczywistości bohaterami, którzy jednak są daleko bardziej przyziemni niż dotychczas. Co ważne ich problemy nie są nareszcie wyabstrahowane, nie są problemami tzw. pierwszego świata. Dolan, ten 25-letni ulubieniec wszystkich hipsterów, diagnozuje takie problemy z dużą większą precyzją, niż trójkąty miłosne czy tematykę trans. Tamte opowieści były emocjonalnie osadzone na poziomie telenoweli, tutaj mamy prawdziwą, fenomenalną historię, z którą każdy wrażliwy człowiek powinien się utożsamiać. Tym bardziej to dziwi, że Dolan jest wciąż tak młodym człowiekiem, nie obarczonym zapewne tego typu doświadczeniami. Tym większe też brawa, że Mama jest wiarygodna, głęboka, nigdy nie błaha. A opowiada historię chwilami wstrząsającej relacji bezradnej, przerysowanej matki (niebywała Anne Dorval), która nie może poradzić sobie z synem (świetny Antoine-Olivier Pilon) cierpiącym na ADHD. Gdy poznają mieszkającą naprzeciwko sąsiadkę Kylę (fantastyczna Suzanne Clement), wydaje się, że sytuację uda się opanować. Jednak czy ten stan nie jest tymczasowy? Wiemy, że jest i tę świadomość matki, która żyje w ciągłej niepewności pomieszanej z nadzieją na lepsze, Dolan ukazuje w sposób absolutnie przeszywający. Co jednak bardzo istotne, nie doprowadza widza do łatwych łez, nie manipuluje muzyką, nie korzysta z prostych wybuchów emocji. Przeciwnie bardzo często łamie atmosferę filmu żartem, szczerze rozczula, jak w scenie, w której cała trójka tańczy i śpiewa piosenkę Celine Dion, i nigdy nie nudzi. Mogło do tego dojść, bo trzeba Wam wiedzieć, że Mama trwa bagatela 2 godziny i 20 minut. Jednak w przeciwieństwie do innej premiery tego tygodnia Sędziego, ona płynie i to w takim tempie, jakiego nawet ja, który już trochę Dolana w swoim życiu obejrzał, się nie spodziewałem. Płynie dzięki wybranej przez Dolana muzyce, dzięki przepięknym zdjęciom, dzięki wybitnemu aktorstwu. Jednak ostatecznie płynie dzięki fantastycznej, prawdziwej, wielkimi momentami hipnotyzującej historii. Gdyby ona nie była wiarygodna, nic by się tutaj nie powiodło. A, że jest, to powiodło się praktycznie wszystko!
Tym filmem Xavier Dolan wszedł na taki poziom, którego pewnie długo nie będzie w stanie przeskoczyć. Mama, zgłoszona przez Kanadę, jako kandydat do Oskara dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego, tym samym włącza się mocno do gry o statuetkę. Pozostawia też w człowieku uczucie niezrozumienia, czy wręcz oburzenia werdyktem z Cannes, w którym wyżej postawiony został arystowski „Zimowy sen” Nuri Bilge Ceylana. Ceylan okazał się narcyzem kina, Dolan z narcyza zmienił się w szczerego, prawdziwie opowiadającego o życiu młodego reżysera. To jest dobra droga!
Maciej Stasierski
Mama: