Jak rozpocząć recenzję filmu, który wymyka się prostej zasadzie przyczynowo-skutkowej podążającej najszybszą drogą po nitce do kłębka? Gdy z pozornej gry nielogiczności wyłania się obraz metaforyczny, intensywny, budzący w widzu poczucie odrealnienia, a duch Mistrza wznosi percepcję odbiorcy na inny poziom. Mowa ptaków wieńczy filmografię Andrzeja Żuławskiego i – mam nadzieję – otwiera nowy rozdział księgi kinematografii polskiej. Xawery Żuławski biorąc na barki otwarty w strukturze ostatni scenariusz swojego ojca maluje kadrem, a przede wszystkim kolorystyką klimatu, portret artysty zmagającego się z „naprawdziwością” istnienia.
Już otwierające sceny zwiastują niełatwą i często wyboistą drogę przez polskie „świętości” i obalenie ich śmiechem, wykazanie doktryn źle pojmowanego patriotyzmu i co za tym idzie narastającej nienawiści względem osób owych świętości niewyznających. Oto dwóch nauczycieli – jeden historyk prześladowany przez uczniów, drugi polonista i etyk wydalony ze szkoły przez incydent z użyciem noża w obronie kolegi (niezdroworozsądkowy ruch w obronie zdrowego rozsądku?) – przeprowadzają widza przez spektakl fikcji i kinowości życia współczesnej Polski, ale i w szerszym kontekście dzisiejszego świata pragnącego uciekać w fikcję. A nikt tak pięknie nie przedstawia nierzeczywistości jak robią to Żuławscy – zarówno Mistrz Andrzej, jak i Xawery. Syn korzystając z narzędzi języka filmowego ojca powierza sobie i nam hołd nie tylko dla filmografii Andrzeja Żuławskiego, ale przede wszystkim dla kina jako materii sztuki potrafiącej przenieść widza w inny świat. Bohatera zbiorowego Mowy ptaków stanowią ludzie chcący uwolnić się ze spirali nacjonalizmu. Drogą do osiągnięcia tego celu jest sztuka wyzwalająca. Literatura, muzyka, malarstwo, film – to one są arką, schronieniem i lekiem. Jednak sytuacja nie jest tak prosta, historyk bowiem dręczony i ogłupiany przez uczniów zmęczony uciskiem w akcie bezsilności niejako przyjmuje pewne wzorce agresji. Jego przenikliwy krzyk „Nienawidzę!” na tzw. Żylecie to jeden z najbardziej bolesnych momentów całego dzieła. Gdy tłum krzyczy jednostka podąża za nim. Mowa ptaków przestrzega między innymi przed socjologią tłumu, jak i bezmyślnym i bezrefleksyjnym powtarzaniem inicjowanym przez niego haseł.
Jednak Xawery Żuławski, jak i aktorzy na planie, kierując się intuicją i uważnie słuchając swoich pomysłów stworzyli dzieło na wskroś operowe. Podczas oglądania moje skojarzenia kierowały się w stronę monumentalizmu opery wraz z jej nawiasami, pewnym pomysłem na formę oraz syntezą sztuk. Już sam podział na wyraźne segmenty wraz z nazwami rozdziałów przywodzą na myśl strukturę wagnerowskiego dramatu muzycznego. Opera zresztą bezpośrednio pojawia się w scenie, w której matka jednego z bohaterów będąca w szpitalu psychiatrycznym (znakomity epizod Alicji Jachiewicz) w uniesieniu odgrywa operową diwę. Nie przez przypadek Andrzej Żuławski zekranizował niegdyś Borysa Godunowa, czyli słynne dzieło Modesta Musorgskiego. Ekranowa magia spektaklu objawia się zarówno w filmowej architekturze oraz w emocjach jej towarzyszących. Xawery cytując najbardziej znane sekwencje z dzieł ojca komponuje swoistą suitę. Opętanie, Diabeł, czy Narwana miłość to jedne z tematów przekształcanych snuciem motywicznym wplatanym w Mowę (świergot?) ptaków. Ale to wszystko nie zagrałoby na odpowiednich nutach gdyby nie cudowny recital aktorski. Sebastian Fabijański jeszcze nigdy nie był tak charyzmatyczny. Wygląda na to, że w końcu dostał rolę na miarę swojego talentu. Na przestrzeni jednej sceny, ba jednego ujęcia, potrafi przejść przez ogromny wachlarz emocji i aktorskiej plastyczności. Eryk Kulm jr, Jaśmina Polak i Sebastian Pawlak również dokładają cegiełkę do emocjonalnej jazdy jaką jest ten obraz. Natomiast Daniel Olbrychski w roli – chyba mogę tak określić – Andrzeja Żuławskiego to absolutna perła. Czułość, życiowa mądrość, magnetyzm spojrzenia to jedne z cech tej, po prostu pięknej, kreacji.
Być może można zarzucić Mowie ptaków bełkotliwość, czy pretensjonalność, ale jeśli owa pretensjonalność wynika z pretensji do zjawiska z jakim współczesność nie może sobie do końca poradzić, dodatkowo robiąc to w sposób czysty i z czułością do kina, ale tak naprawdę do wszystkiego, co sprawia, że żyjemy sztuką, to o taki rodzaj „bełkotu” (śpiewu!) poproszę częściej i więcej.