Zdarza mi się co jakiś czas iść na polski film spoza szerokiego mainstreamu. Nierzadko po wyjściu z seansu zadaję sobie kilka pytań:
- Co konkretnie chciał mi powiedzieć reżyser w drodze takiej, a nie innej fabuły?
- Czy tak właśnie miało się to skończyć? A może po prostu na dokrętki zabrakło pieniędzy?
- W końcu po co takie kino w ogóle powstaje?
Po obejrzeniu Muru ponownie te pytania się pojawiają i ponownie jest mi trudno na nie bez wątpliwości odpowiedzieć. Spróbujmy jednak.
Co chce przekazać w swoim debiucie Dariusz Glazer? Kilka tropów mam. Obawiam się, że najbliżej będę jak powiem, że Mur jest filmem o…murze. Emocjonalnym, którym oddziela Mariusza (znakomity Tomasz Schuchardt, który po swoim wybitnym debiucie w Chrzcie dawno nie miał tak dobrej roli) zarówno od jego trudnej, zamkniętej matki (Aleksandra Konieczna), jak i poznanej Agaty (nawet lepsza Marta Nieradkiewicz).
Ktoś powie: Metafora.
Ja powiem: Schematyczne to i przewidywalne jak tytuł komedii romantycznej „It’s complicated”.
Glazer, jak chyba każdy debiutant, szuka swojego reżyserskiego języka. Jednak jeśli tym językiem ma być opowiadanie historii kompletnie pozbawionej ikry, jakichkolwiek emocji czy kreatywnej myśli, to ja reaguję tak: Panie Darku, po takich filmach jak „Plac Zbawiciela”, nie wystarczy opowiadać o Polsce w sposób smutny i pełen szarości. Krauze wycisnęli z takiej stylu wszystko, więcej się nie da.
Ja jednak czekałem na zaskoczenie. Może takowego będzie w finale (odpowiadam na pytanie 2.). Jednak nie, co więcej finał tego filmu trochę mi się kojarzy z Ulrichem Seidlem. Mamy scenę, następuje ściemnienie i potem pojawiają się napisy końcowe. Puenty zero, zamknięcia wątków brak.
Ktoś teraz powie: Nie zrozumiesz tego cyniczny krytyku. To jest głębia, zamysł.
Ja odpowiem: Kłaniam się nisko, nie rozumiem i zrozumieć nie chcę. Bardziej mi to wygląda na ledwo domknięty budżet niż na scenariuszowy zamysł.
A jednak coś chcę…chcę zrozumieć po co powstają takie filmy (odpowiedź na pytanie 3.). Będąc nieco mniej negatywnie nastawionym niż w poprzedniej części recenzji, powiem, że po to, aby zobaczyć Schuchardta, Konieczną i Nieradkiewicz w rolach godnych swoich talentów. I taka wersja nawet by mi odpowiadała, gdyby nie to, że cała ta fabuła zbudowana wokół ich postaci niestety nie dorasta im samym do pięt. Szkoda, bo jak widać postaci Dariusz Glazer pisać umie. Nie potrafi ich niestety wpisać w interesującą opowieść. Realizmu dużo, za mało przysłowiowego filmowego mięsa.