Troszkę za długo Nas tutaj nie było.To dało Nam do myślenia i ustaliliśmy, że od teraz będzie się tu pojawiał PRZYNAJMNIEJ jeden wpis tygodniowo, by utrzymać jakże ważną płynność i zdecydowane/drapieżne tempo. Rehabilitując się, publikujemy dziś krótki lecz esencjonalny przegląd 3 kinowych premier, które ostatnio 'wpadły Nam w oko’.Po kolei zatem..
’Mgła’
Dominik: Horror z przełomu drugiego i trzeciego nurtu produkcyjnego (patrz wyżej).Zapowiadało się lepiej niż dobrze – powrót duetu Frank Darabont-Stephen King (znanego z takich produkcji jak legendarni i ponadczasowi 'Skazani na Shawshank’ czy choćby 'Zielona Mila’) to chyba znakomita prognoza na kolejny wspólny projekt. Frank Darabont to chyba najlepszy interpretator prozy Kinga ( a jest ich naprawdę wielu). Potrafi z jego książek wydobyć to ulotne coś, co czai się między słowami, co następnie sprawią, że jego ekranizacje to kino najwyższej próby.Mówię o tym wszystkim by uwypuklić rażący spadek formy z jakim mamy tu (nie)przyjemność. 'Mgła’ to film słaby, ze słabym napięciem, jednak zbyt prostą fabułą i nieumiejętnie dobraną główną rolą męską. Znany z 'Punishera’ Thomas Jane kompletnie nie sprostał roli, a jego jęki i krzyki na ekranie raczej drażnią niż przejmują. Film miał być straszny i niepokojący. A wyszło dokładnie na odwrót.Mimo kilku dobrych scen, film tonie w zalewie banału. Zapowiedzi, że 'Mgła’ obrazuje 'prawdziwą psychikę tłumu’ na przykładzie przypadkowo zamkniętej grupy ludzi w supermarkecie, budzą raczej pobłażliwe instynkty. Odkładając na bok to psychologiczne zadęcie,film nie sprawdza się również w rozrywkowych aspektach.Krew się leje wiadrami, jednak nic z tego konkretnego nie wynika.Niesmak pozostawia zakończenie, które zamiast trafnie spuentować film, sili się na jakieś martyrologiczne wywody.Frank Darabont zdecydowanie zabłądził w tej Kingowskiej 'Mgle’. A szkoda!
Maciek: Jako, że film Franka Darabonta jeszcze przede mną poświęcę trochę więcej miejsca filmom niżej zrecenzowanym przez Dominika.
’Sierociniec’
Dominik: Gatunek horrorów już wiele lat temu się zdewaluował, zaniżając loty do tego stopnia, że możemy na palcach jednej ręki policzyć tytuły godne miana dobrego filmu grozy. Mam pewną teorię. Można powiedzieć, że istnieją w tym gatunku 3 nurty produkcyjne.
Pierwszym nurtem są zbanalizowane, pozbawione klimatu i odpowiedniego 'skrzywienia’ tożsamego dla gatunku, amerykańskie remake’i znakomitych azjatyckich produkcji( Ring, Klątwa, Dark Water, Oko). Drugi nurt to czysto hollywoodzkie obrażające intelekt widza 'twory’ (ciężko to nazwać filmem) w stylu kolejnej 'Teksańskiej masakry piłą łańcuchową’ czy turbo-cyklu 'Piły’ (trwają zdjęcia do piątej części, sic!) Trzeci nurt to te nieliczne, ale jakże wartościowe gatunkowo, horrory która prezentują sobą godny podziwu poziom, tym samym wyznaczając nowe jakościowe standardy.
Jakże miło mi było skonstatować po obejrzeniu 'Sierocińca’, że zalicza się on do tego ostatniego nurtu. Ten meksykańsko-hiszpański horror pokazuje klasę na każdym kroku. Zaczynając od zapoznania widza z jakże uroczą i naturalnie prezentującą się główną bohaterką (oklaski!) poprzez świetnie budowany nastrój w jakże dobrym stylu i smaku, kończąc na wszelkich technicznych smaczkach w postaci choćby intrygujących zdjęć czy niepokojącej muzyki. To wszystko sprawia, że ten film wywołuje prawdziwe emocje, zazwyczaj suto zakrapiane adrenaliną. Moc filmu nie polega bynajmniej na jeden czy dwóch strasznych scenach,dla których fabuła jest tylko niepotrzebnym sztafażem . W tym przypadku mamy do czynienia z prawdziwym 'edge-sitterem’. O to chodzi!
Maciek: Debiut Juana Antonio Bayony i kolejny dowód, że aktualnie najciekawsze propozycje gatunku kina grozy wychodzą spod ręki twórców hiszpańskich.
Laura i jej mąż Carlos w budynku dawnego sierocińca chcą założyć ośrodek opieki dla osób niepełnosprawnych. W dniu otwarcia ośrodka znika ich syn Simon. Laura zastanawia się czy jakiś związek z jego zaginięciem mogą mieć wyimaginowani przyjaciele chłopca. Jako, że policja nie potrafi nic zdziałać, kobieta rozpoczyna poszukiwania na własną rękę.
Debiut Juana Antonia Bayony to horror w najlepszym tego słowa znaczeniu. Mimo, że reżyser nie ucieka od mocno wytartego schematu nawiedzonego domu, udaje mu się rewelacyjnie wykreować napięcie. Potrafi kapitalnie zainteresować widza wydarzeniami na ekranie. Widać znakomite przygotowanie warsztatowe reżysera. Każda scena jest dopracowana do niemal najmniejszego szczegółu. Gdyby nie pełna taniego sentymentalizmu i patosu końcówka „Sierociniec” byłby horrorem bliskim perfekcji.
Bayona zasługuje na wielką pochwałę za dobór aktorów. Szczególnie występująca w roli głównej Belen Rueda jest znakomita. Tworzy bardzo prawdziwy, przekonujący obraz matki. Świetny jest także Francisco Cayo w roli męża Laury, Carlosa. W pamięci zapada także błyskotliwe cameo Geraldine Chaplin w roli ekscentrycznej spirytystki Aurory.
Klimat filmu buduje także mroczna muzyka Fernando Velazqueza i znakomite zdjęcia. Grozę wzbudzają także kapitalnie dobrane, klimatyczne wnętrza. 'Sierociniec’ to triumf hiszpańskiego kina i najlepszy horror od lat!
’Control’
Dominik: Tu hasłowo będzie. Jestem zawiedziony.Technicznie bardzo ładnie, ale treść już nie przekonuje. Brakuje tu namacalnej wyrazistości głównego bohatera, tak niezbędnej w filmach odpowiadających o 'self-destruktorach’, błąkających się po świecie outsiderach. Główny problem polega tu na tym, że historia życia Iana Curtisa nie wciąga, nie intryguje i co jest chyba największym grzechem filmu biograficznego – jest obojętna widzowi.Film nie wytwarza dostatecznie silnej więzi nadawca-odbiorca – co zdecydowanie utrudnia identyfikacje z głównym bohaterem.W ostateczności otrzymujemy film, owszem, sprawnie opowiedziany, jednak pozbawiony pazura – tego swoistego 'powera’
Maciek: Debiut znanego fotografa Antona Corbijna. Historia życia i twórczości Iana Curtisa, lidera znanej w latach 70 punk rockowej grupy Joy Division.
Film zebrał znakomite opinie wśród zagranicznych dziennikarzy. Otrzymał także 2 nominacje od Brytyjskiej Akademii Filmowej. Niestety ciężko podzielić tak wielki entuzjazm krytyków. Film Corbijna to nudna, bardzo nieprzekonująca biografia. Jej największym grzechem jest bardzo słaba kreacja głównego bohatera. Jeśli tak wyglądało życie Iana Curtisa to zupełnie nie wiem, czym sobie zasłużył, aby stworzyć o nim film. Wokalista Joy Division to bowiem bohater zupełnie bezbarwna, żeby nie powiedzieć głupia. Corbijna ukazuje Curtisa jako człowieka absolutnie niedojrzałego, nieprzystosowanego do istnienia w społeczeństwie. Jest to jednak niekonsekwentnie wykreowany obraz i gdyby nie bardzo dobra kreacja Sama Rileya główny bohater pozostałby zupełnie niezauważony. Dużo ciekawiej wygląda portret jego żony Deborah. Jako jedyna w filmie jest postacią z krwi i kości. Największa w tym zasługa genialnej Samanthy Morton. Bohaterowie drugoplanowi są wykreowani głównie w oparciu o stereotypy, stąd ciężko wskazać któregokolwiek, który by się wyróżniał.
Poza znakomitą stroną audio-wizualną i kapitalną kreacją Samanthy Morton „Control” to wielkie rozczarowanie. Mało wciągająca historia, beznadziejna kreacja głównego bohatera i stereotypowo wykreowane realia epoki to jego największe grzechy. Głównie dla wielbicieli Iana Curtisa