Od paru lat mówi się o swoistej rewolucji w świecie seriali. Agnieszka Holland kiedyś powiedziała, że niedługo to one, a nie filmy, przejmą palmę pierwszeństwa w kwestii prezentowania nawet najbardziej trudnych i poważnych tematów, mających wpływ na życie ludzi. Ja wciąż tego nie widzę, choć trzeba Agnieszce Holland oddać część racji – seriale bardzo się zmieniają. Staroświeckie, robione często po kosztach produkcje odeszły do lamusa. W ich miejsce pojawiły się wielkie budżety, seriale robione przez najbardziej poważanych twórców i największe sławy ekranu. Kiedyś występ w serialu oznaczał dla aktora zasłużoną emeryturę, dzisiaj dla jednych może stać się przepustką do kariery, dla innych nowym jej otwarciem. O czymś świadczy to, że telewizji nie omijają już takie osoby jak Al Pacino, Meryl Streep, Michael Douglas, a już niedługo Julia Roberts. A także bohaterowie tego artykułu: Kevin Spacey i Matthew McConaughey. Te nazwiska muszą robić wrażenie, podobnie jak zaangażowanie w seriale takich reżyserów jak Scorsese czy Fincher. Także i my, nie mogliśmy nie zauważyć tej rewolucji, tej zachodzącej na naszych oczach zmiany akcentów. Każdy z nas ogląda seriale. Jak w przypadku filmów, tak i tu widać różne gusta i podejścia. W jednym się wszak zgadzamy – seriale mogą stać się nową siłą. Próbkę tej siły prezentujemy poniżej, przedstawiając naszym zdaniem najbardziej interesujące propozycje telewizyjne ostatnich lat. A wy co oglądacie?
True Detective (2014 r.) by Dominik Sobolewski
Nie jestem typowym serialowcem. Cenię sobie seriale jednak oglądam je bardzo wybiórczo. Po obejrzeniu Rodziny Soprano i Office’a (wersji Ricky‘ego Gervaisa) w dramacie i komedii chyba nic już mnie nie zaskoczy. Wybieram zatem bardzo ostrożnie, oglądając w ciągu roku 2-3 seriale (znam takich, co oglądają tyle w tydzień). Przez moje drobne sito przedostał się jednak True Detective. Aktorski duet głównych bohaterów przekonał mnie by dać szanse tej nowej produkcji HBO. Miło się zaskoczyłem! Jako, że to gatunkowo kryminał to bałem się powielenia tych wszystkich nagminnych klisz: epatowania przemocą, wszechobecnym turpizmem, czy nagłych zwrotów akcji pod publikę. True Detective przełamuje te panoszące się w gatunku słabości i oferuje nową jakość. Fabuła tli się tutaj powolnym płomieniem, południe Ameryki pachnie gotyckim zaduchem, a atmosfera zagęszcza się jak najlepszy kisiel. H.P. Lovecraft byłby dumny. Wszystko to niesione jest na barkach rewelacyjnego anty-duetu policjantów śledczych. Woody Harrelson i Matthew McCounaghey to dwa osobne liczebniki, operujące jednak na wspólnym mianowniku walki z personalnymi demonami. McCounaghey swoją enigmatyczną rolą przebija, w mojej ocenie, samego Kevina Spacey’ego z House of Cards. Jak ciężko mnie wystraszyć, to finał serialu napina nerwy do czerwoności. Poniżej, dla tych co jeszcze nie widzieli, rewelacyjna czołówka na zaostrzenie apetytu.
https://www.youtube.com/watch?v=FxXRkqXfhYM
The Good Wife (2009r. – ) by Maciej Stasierski
Jeżeli jakiś serial potrafi przez 4 pierwsze sezony trzymać najwyższy (być może nieosiągalny dla innych) poziom, a w piątym wspiąć się na jeszcze większe wyżyny i wystrzelić w zupełnie niespodziewanym kierunku, to ja jestem absolutnie kupiony. Taki jest właśnie The Good Wife znany w Polsce jako Żona idealna. Jestem z tym serialem od samego początku, a więc już dobre 5 lat. Odtąd za każdym razem drżę o to, by władze CBS go nie mi ściągnęły z anteny. Trzeba Wam bowiem wiedzieć, że The Good Wife mimo jakości zupełnie dla telewizji niekablowych nieznanej, wciąż ma problemy z oglądalnością. Problemy, których nie sposób zrozumieć znając wszystkie atuty tego serialu. Dwa podstawowe to scenariusz pióra Roberta i Michelle King (twórców serialu) oraz niesamowita, różnorodna obsada. Bez tych dwóch elementów The Good Wife mogłaby być jedynie kolejnym serialem prawniczym. Jest jednak czymś o wiele więcej – to produkcja łącząca w sobie dramat sądowy i thriller polityczny, pozostająca przy tym jednak także ekscytującym wielokątem emocjonalnym, pokazująca najróżniejsze relacje międzyludzkie. Są one wiarygodne dzięki bohaterom, którzy mają prawdziwe słabości, nie są oderwani od rzeczywistości, a czas który im poświęcają Kingowie jest mniej więcej równy. Poza oczywiście główną postacią Alicii Florrick, wokół której kręcą się wszystkie intrygi. Gra ją wybitna, znana świetnie z Ostrego dyżuru, Julianna Margulies, wspomagana na drugim planie przez plejadę doświadczonych aktorów telewizyjnych. Nie są to zapewne gwiazdy z pierwszych stron gazet, ale gdy tylko zaczniecie oglądać The Good Wife pokochacie ich od razu. Szczególnie mojego osobistego faworyta Allana Cumminga. A oto i on jako Eli Gold:
House of Cards (2013 – 2014 r.) by Tomasz Samołyk
Moja mama śmieje się ze mnie gdy opowiadam jej o serialach, które jednak postanowiłem obejrzeć. Z tymi ironicznymi uwagami spotykam się dlatego, że niegdyś wylewałem hejty na osoby, których życie układa ramówka niezliczonych polskich melo-drama-telenoweli. Zatem z osobistych względów polecam prześledzenie przedstawianych przez nas tytułów tym osobom, które ciągle myślą, że jakość seriali zza Odry, Bałtyku i samuśkich Tater można porównywać z polskim zlewem bylejakości i zapewnieniu mózgowi spokoju. True Detective to nie polska Sfora, Office to nie Niania Frania, a House of Cards to nie Ekipa. Chociaż w przypadku tego ostatniego znajduję niestety przykre, acz nieliczne punkty wspólne. Punktem wyjścia House of Cards, w reżyserii legendarnego reżysera takich filmów jak Siedem, Podziemny krąg czy Gra (David Fincher) jest sytuacja, kiedy to po zwycięskich dla swojej partii wyborach prezydenckich, senator Frank Underwood (Kevin Spacey – to nie Marek Mostowiak) traci obiecane mu wcześniej stanowisko Sekretarza Stanu. W tej chwili w głowie głównego bohatera rodzi się sam szatan, który redefiniuje sens powiedzenia cel uświęca środki. Underwood dobiera owe metody z wyjatkową zimną krwią i bezwzględnością, pokazując największą hipokryzję jaka – jak sądzę – została pokazana na szklanym ekranie kiedykolwiek. Serial po 2. serii jednak mnie nieco rozczarował. Stało się to z uwagi na zbyt licznie występujące wydarzenia i zbiegi okoliczności, które moim zdaniem po prostu nie miała prawa się wydarzyć. Chyba większość z nas zdaje sobie sprawę z jakim finałem serialu musieliśmy mieć do czynienia. Zatem skoro widz z dużym prawdopodobieństwem już po kilku odcinkach serialu dokonuje aktu swoistego autospoilera, to poprzeczka dla Finchera wędruje wysoko. Niestety, wydaje mi się, że reżyser jednak zbyt rzadko rzuca naszymi szczękami o ziemię. Niesamowicie cieszy jednak genialna rola Kevina Spacey’ego. Mam wrażenie, że nieważne jak słaby, przewidywalny, niezaskakujący czy odrealniony byłby ten serial to obserwowanie Underwooda i jego cudownej żony Claire (Robin Wright, ps. 9/10 ale tylko dlatego, że dziesiątki nie istnieją) byłoby ucztą dla każdego, kto lubi popatrzeć na wybitne kreacje. Spacey stworzył bowiem postać polityka, którego charyzma rozciąga się od Wałbrzycha do Nowego Jorku. W polskiej serii proponuje Adamczyka. Przecież da radę, nie?