Ten film ogląda się jak koncert najlepszej orkiestry lub ukochanego zespołu – nawet jeśli jeden czy dwa dźwięki nie zostaną zagrane czysto, w ogóle nie czujesz tego zgrzytu. Przeciwnie do polskiego tytułu, sycisz się widokiem najlepszych aktorów, w najpiękniejszych sceneriach, którzy roztaczają wokół siebie niezapomniany klimat. Tacy są Nienasyceni wizjonerskiego reżysera Luki Guadagnino.
Tilda Swinton gra tutaj Marianne Lane, gwiazdę rocka która wraz ze swoich młodszych kochankiem Paulem (Matthias Schoenarts będzie niedługo pierwszej wielkości gwiazdą!) uciekła przed fanami na jedną z włoskich wysp, żeby spokojnie przechodzić rekonwalescencję po operacji strun głosowych. Ich idylla zostaje przerwana wizytą dawnej miłości Marianne – Harry’ego (genialny Ralph Fiennes), który przywozi ze sobą niedawno odnalezioną córkę Penelope (znana z 50 twarzy Greya Dakota Johnson) oraz…dużo niedobrej energii i ferment.
Luca Guadagnino, znany z fantastycznego Jestem miłością, pokazuje w Nienasyconych swoją miłość do melodramy, do wspaniałych włoskich widoków, w końcu do Tildy Swinton, która wyrasta na jego muzę. Nienasyceni to swego rodzaju list miłosny do dawnego kina. To co się tutaj dzieje fabularnie jest kompletnie nieistotne, gdyż filmem rządzą głównie emocje i styl, który Guadagnino ma po prostu niesamowicie wysmakowany. Praktycznie każde ujęcie jest tutaj dopracowane do perfekcji. Idąc tokiem rozumowania świetnego polskiego krytyka Tadeusza Sobolewskiego (nie mylić z Dominikiem), można byłoby pomyśleć, że ten film jest wręcz przestylizowany, wizualnie za bardzo przemyślany. Jednak reżyser nie popełnia tego błędu, co chociażby w kilku ostatnich swoich filmach wielki Pedro Almodovar – Nienasyceni są stylowi, ale z tego stylu wypływają prawdziwe, niekiedy niezwykle skrajne emocje. Dawno nie widziałem tak naładowanego uczuciami, zarówno pozytywnymi, jak i bardzo negatywnymi, filmu, które ruszałyby mną jak najlepiej zmontowana scena akcji w amerykańskim produkcyjniaku. To co z widzami robią bohaterowie Guadagnino jest absolutnie niesamowite. Żadna z ich reakcji nie pozostawia nas obojętnym. Żadnego z nich nie jesteśmy w stanie całkowicie polubić, ale z drugiej strony żadnym też do końca nie pogardzamy. Harry, potencjalnie negatywny bohater opowieści, ma w sobie tyle uroku i zaraźliwej energii, że nie sposób mu nie kibicować. Z kolei sama Marianne to uosobienie wewnętrznego piękna i spokoju, zamkniętego w milczącej postaci boskiej Tildy Swinton.
Nie znam innej aktorki, która samym spojrzeniem, potrafi pokazać tyle emocji co Swinton. Grająca tutaj niemal całkowicie niemą rolę, udowadnia, że jest aktorką bezbłędną. Na drugim biegunie jest w Nienasyconych Ralph Fiennes, który nigdy nie był takim wulkanem energii, jak tutaj. Ich „starcie” wywołuje na ekranie iskry, które załagodzić może jedynie znakomicie stoicki Matthias Schoenarts. Wydawać by się mogło, że w zestawieniu z takimi aktorskimi tuzami Dakota „Anastasia Steele” Johnson będzie musiała skapitulować. Tymczasem dzięki stylowi prowadzenia aktorów przez Guadagnino, są w Nienasyconych chwile, które Johnson kradnie tylko dla siebie. Jej bohaterka, aż to finałowego wybuchu emocji, jest najbardziej tajemnicza i fascynująca. Johnson tę zagadkę Penelope uchwyciła brawurowo.
Nienasyceni to koncert aktorski, wizualne doznanie i emocjonalne katharsis – wszystko czego możemy oczekiwać od kina artystycznego z prawdziwego zdarzenia. Chyba kocham ten film!