Woody nigdy nie był mistrzem subtelności. Zawsze w dość oczywisty sposób nawiązywał to tematów, myśli, które go interesowały. Dawno jednak nie robił tego w tak prosty sposób, jak w Nieracjonalnym mężczyźnie. Nie zmienia to jednak faktu, że ten film to krok naprzód w stosunku do Magii w blasku księżyca.
Mamy tutaj bardzo zmęczonego życiem profesora filozofii, który po serii życiowych porażek trafia na dość prowincjonalny uniwersytet, żeby trochę podreperować swoje samopoczucie. Poznaje ambitną studentkę, która początkowo się fascynuje nim tylko z powodu jego wykładów. Jednak szybko charakter ich relacji się zmienia.
Allen znowu opowiada o sobie, jeszcze w dodatku niemalże słowami swojego ukochanego Dostojewskiego, nieco zmieniając tylko zakończenie Zbrodni i kary. Można byłoby powiedzieć, że po raz kolejny robi dokładnie ten sam film. Problem z jego recenzją jest taki, że przy odkryciu tego oszustwa, z marszu powinno się Nieracjonalnego mężczyznę odsądzić od czci i wiary – że powtórka, że nuda, że nic nowego. Należałoby wręcz powiedzieć Woody, ile można?!
Ja jednak tego powiedzieć nie jestem w stanie, gdyż po raz kolejny przekonuje się, że ten człowiek potrafi mnie w jakiś nieznany mi sposób zahipnotyzować. Dobrze się czuję w towarzystwie jego bohaterów, trafiają do mnie jego przeciągające się sekwencje genialnie napisanych dialogów. Rozumiem też jego fascynację Emmą Stone, którą uważamy obaj za bodaj najbardziej utalentowaną, najbardziej przy tym seksowną aktorkę młodego pokolenia. Jak dołożyć do tego jak zwykle mistrzowsko neurotycznego Joaquina Phoenixa i kradnącą show Parker Posey, to mamy receptę na wieczór bez filmowych fajerwerków, w towarzystwie ogranych, ale za to lubianych twarzy.
Pozostaje jedynie czekać, kiedy Woody ponownie pojawi się w swoim filmie. Choć jeśli do grania samego siebie ma nadal wybierać takich aktorów, jak Phoenix, nie musi to nastąpić wcale tak szybko. Tęsknię, ale w obliczu takich pomysłów obsadowych, nie aż tak bardzo.