„Nowy początek”: Kubrick byłby dumny!

Nowy początek, choć wolę tytuł Arrival, nie jest filmem na poziomie Odysei kosmicznej Stanleya Kubricka, ale nawiązuje do niej siłą intelektualnego przekazu, którą rzadko widać w filmach gatunku science-fiction. Ostatnio przedstawiciele sci-fi zapomnieli o pierwszym członie tego skrótu, a zmienili go na action. Ze szkodą dla całego gatunku, który potrzebuje w równej mierze imponującego pokazu możliwości współczesnego kina, jak i prezentacji wartościowych, interesujących idei. W tej ostatniej kwestii film Denisa Villeneuve’a przychodzi z pomocą.

arrival-2016-forest-whitaker-movie-wallpaper-04-1024x768

Na Ziemi ląduje 12 statków. Kosmici nie chcą nas tym razem wymordować. Co my więc robimy? Postępujemy niezgodnie z hollywoodzkim schematem. Dlaczego? Bo ich nie zwalczamy, a próbujemy się porozumieć poprzez naukę. Bo nie stawia się tutaj znaku równości między całym światem a Ameryką, która notabene wcale nie jawi się jako głupie i groźne mocarstwo. Bo w samym centrum wydarzeń, w tym zmaskulinizowanym świecie, pozostaje niezwykle inteligentna kobieta – dr Louise Banks (fenomenalna rola Amy Adams). Nawet nie wiecie jak dobrze się opisuje film science – fiction w taki sposób.

Jednak jeszcze lepiej się taki film ogląda – Denis Villeneuve dba o nas jak mało kto. Z jednej strony mamy jego znak rozpoznawczy czyli gęstą atmosferę, napięcie które pobudza każdy włos ciała ludzkiego. Wielka w tym zasługa genialnej muzyki Johanna Johannsona, jeszcze chyba mocniejszej niż w Sicario (dajcie mu tego Oscara nareszcie!). Jednak to Villeneuve jest tu gwiazdą, on opowiada swoje filmy zawsze odciskając na nich mocne piętno własnego reżyserskiego stylu. Przypomina mi w tym nieco Davida Finchera, szczególnie tego z Siedem, ale też z Dziewczyny z tatuażem – słowem: świetna robota. W Arrival jednak chodzi o coś więcej niż tylko budowanie atmosfery.

arrival3

Nie jest to więc kolejne ćwiczenie gatunkowe, jakim były w pewnym sensie zarówno Sicario, jak i z zdecydowanie większym stopniu Labirynt. Za Arrival stoi przekaz opowiadania Teda Chianga Story of Your Life, które po przełożeniu na język kina staje się wielce efektowną, ale i równie inteligentną i złożoną historią o języku i jego roli w życiu człowieka. Paradoksalnie to język staje się przeszkodą w analizie filmu, bo nie chce się zdradzić dalszych szczegółów zawartych w nim rozważań. Można byłoby w ten sposób odebrać widzom możliwość przeżywania największych emocji. Pojawiają się one w niesłychanie poruszającym, wielkim finale filmu, który pozostawił mnie długo w emocjonalnym uścisku. Niesamowitą pracę wykonała w nim Amy Adams, ale też zaskakująco dotrzymujący jej kroku Jeremy Renner. Adams po raz kolejny pokazała, że potrafi absolutnie wszystko (jej też daliby w końcu Oscara!)

Chcę oglądać więcej właśnie takiego kina science-fiction, w którym to science staje się elementem kluczowym, ale nie pozostaje tylko kwiatkiem do kożucha. Brawo Denis, brawo Johann, brawo Amy, brawo operator Bradford Young!

Start typing and press Enter to search