Mam wrażenie, nie wiem czy słuszne, że w polskiej kinematografii jest wciąż szalony problem z tematyką gejów czy szerzej pojmowaną tematyką LGBTQ+. Nawet najmniej interwencyjny i najbardziej przyziemny z dotychczas stworzonych filmów gejowskich w Polsce, “Płynące wieżowce” Tomka Wasilewskiego, jawi się jako przeestetyzowany i niedomknięty obraz, w którym homoseksualizm bohatera jest w fazie wyparcia i walki o wyimaginowaną życiową “normalność”. Może właśnie dlatego bezpretensjonalny “Słoń” Kamila Krawczyńskiego to taki powiew świeżości? Na to pytanie poniekąd odpowiedziała sama widownia świetnie reagująca na film zarówno na Nowych Horyzontach, jak i w Gdyni, gdzie film wygrał nagrodę w konkursie mikrobudżetów.
Głównym bohaterem “Słonia” jest Bartek (ciekawy Jan Hrynkiewicz), którego całe życie kręci się wokół gospodarstwa, które prowadzi w zastępstwie matki (Ewa Skibińska w bardzo zaskakującej odsłonie), niemogącej się pogodzić z odejściem męża. Wiodą raczej spokojne życie, aż do momentu, kiedy na wieś powraca syn jednego z sąsiadów, który niedawno umarł. Rodzi się fascynacja.
Najpewniej nie pierwsza, bo w kilku sekwencjach Kamil Krawczycki sugeruje nam, że Bartek ma już za sobą jakieś niewypowiedziane, nigdy nie wyartykułowane uczucie do kolegi z pracy. Jednak dopiero pojawienie się Dawida (bardzo dobry Paweł Tomaszewski) zmienia wszystko, pozwala się Bartkowi otworzyć. Co prowadzi z jednej strony do dobrych rzeczy, bo bycie szczerym z samym sobą zawsze trzeba za coś takiego uznać, o miłości i fascynacji nie wspomnę. Jednak wieś nie jest najlepszym miejscem do przeżywania tego typu uniesień, o czym chłopaki przekonają się zarówno ze strony kolegów, jak i matki Bartka, która momentami jest niemal szwarccharakterem tej opowieści.
Jednak jest tak tylko momentami, bo bohaterka grana przez Ewę Skibińską jest dużo bardziej złożona i zasługa za to musi powędrować na ręce tej odważnej, nieczęsto wykorzystywanej w kinie aktorki, ale też w być może większym stopniu scenarzysty-reżysera, który tak sprawnie tę postać wyrysował. Przy niej Bartek, zbudowany głównie na sile kreacji Hrynkiewicz, i Dawid są ledwie naszkicowani. To pokazuje jak dużo Ci młodzi aktorzy włożyli w wykreowanie pełnokrwistych postaci i prawdziwej relacji.
Żeby nie było – “Słoń” ma swoje wady, które w dużej mierze wynikają z braku doświadczenia Kamila Krawczyckiego. Film cierpi na typowe grzechy debiutu, który każdy reżyser chce wypieścić do ostatniego centymetra. Przez to też niektóre sceny wyglądają jak wypełniacze, różnie wybrzmiewają dialogi, za dużo jest scen jazdy konnej, które niewiele wnoszą. Czasem chciałoby się zakrzyknąć w stronę ekranu – “Wystarczy! Zrozumiałem o co tu chodzi”. Siła “Słonia”, dzięki której wybacza mu się jednak wiele, wiąże się paradoksalnie bezpośrednio z jego słabościami – Krawczycki jest na tyle przywiązany do swojej historii, która jest wynikiem połączenia jego niekwestionowanego talentu i bardzo dobrego pomysłu, że nie potrafi złapać do niej żadnego dystansu. W normalnych okolicznościach byłoby to niewybaczalne, ale…
…ale może właśnie dlatego ten film tak dobrze działa emocjonalnie. I może dlatego całkowicie pozbawiony jest pretensji, której można się było obawiać. Może w końcu dlatego właśnie jest tak szczery, tak transparentny w tym co chce pokazać i przez to tak poruszający. Pozostając przy okazji zabawnym (chyba nie da się nie śmiać przy scenach z Ewą Kolasińską), lekkim i kojącym. Przy “Słoniu” buzia się uśmiecha, a serce rośnie. Też dlatego, że w końcu ktoś opowiedział historię dwójki gejów, którzy przechodzą przez życie w gruncie rzeczy podobnie jak reszta społeczeństwa, historię bez niewiarygodnych wybuchów emocjonalnych, histerii, skrajności, historię chłopaków, których można zrozumieć i na pewno da się z nimi utożsamiać. Bo są nam bliscy właśnie ze względu na tę “normalność” myślenia – przecież wszystko sprowadza się do jednej rzeczy: żeby w tym szarym życiu nie być samotnym. Z takim przesłaniem i otwartym umysłem idźcie do kina – może przeżyjecie to samo, co ja podczas Nowych Horyzontów, kiedy energia w sali poniosła film i wniosła go na nowy poziom. Ah co to był za seans!