Trwa renesans horroru. Po niezależnych, robionych za małe pieniądze, Babadooku i Coś za mną chodzi, przyszedł czas na bardzo dobrą pozycję gatunkową w wersji amerykańskiego produkcyjniaka. Jedyna wątpliwość: dlaczego Oculus wchodzi do polskich kin ponad półtora roku od premiery w USA?
Przez wiele lat horror był gatunkiem, który znajdował się na równi pochyłej – każdy kolejny film niemal z marszu stawał się kandydatem do wejścia na listę najgorszych filmów roku. Ostatnie dwa lata zmieniły jednak wiele. Pojawiają się wciąż takie kwiatki jak niedawno recenzowana przez nas Annabelle, niemniej jest ich coraz mniej. Horror powoli staje się gatunkiem zapewniającym to, czego oczekują od niego zwolennicy – strach, emocje, thrill. Oculus dokłada do tego swoją solidną cegiełkę. Wyglądający jak typowy produkcyjniak, nie jest w stanie oczywiście niczego wygrać oryginalnością. Mike Flanagan sięga bowiem po tematykę znaną chociażby ze znakomitej Obecności, czy świetnej pierwszej serii American Horror Story – w przypadku jego filmu nawiedzona nie jest jednak ani lalka, ani dom, a piękne, zdobione lustro, przez wieki mordujące kolejne osoby. Teraz chce mu się przeciwstawić rodzeństwo, które przed laty z jego powodu straciło rodziców. Kaylie i Tim, świetnie grani przez Karen Gillan i Brenton Thwaitesa, działają metodycznie według wymyślonego przez Kaylie planu. Od początku domyślamy się, że nie uda się go zrealizować. Jednak Mike Flanagan jest na tyle sprawnym opowiadaczem, że mimo tej świadomości, Oculus wcale nie irytuje, przeciwnie konsekwentnie wciąga nas w grę bohaterów ze śmiercionośnym lustrem.
Flanagan umie opowiadać historię. Tę opowiada na wyjątkowo dużym tempie, co jest jednym z głównych powodów sukcesu Oculusa. Film, który wcale nie był narracyjną bułką z masłem – dwa plany, wydarzenia dziejące się naprawdę oraz te, które powstają w głowach bohaterów, w końcu postaci, które raz po raz starzeją się i młodnieją – dzięki jego sprawnej reżyserii ogląda się chwilami znakomicie. Flanagan sprytnie korzysta z szybkiego, efektownego montażu – dzięki temu łatwo jest mu te wspomniane plany wydarzeń mieszać. Co kluczowe, jego bohaterowie nie są kukłami, które ustawia się w kolejnych pokojach domu – gra między nimi, rodzące się wątpliwości świetnie pokazują brawurowi aktorzy. Obok Gillan i Thwaitesa trzeba wyróżnić w tym miejscu dzieci grające Kaylie i Tima. Szczególnie Annalise Basso jest tutaj prawdziwą gwiazdą! Oculus straszy, bo ma dobre tempo, świetnie prowadzoną fabułę oraz interesujące postaci. Jedynie końcówka Flanaganowi nie wyszła, gdyż wygląda na sztucznie przyspieszoną i narzuconą.
Gdyby nie średni finał, Oculus byłby prawdziwie wzorcowym horrorem.