To mój pierwszy serialowy wpis. Odczuwam tremę debiutanta i typowy lęk piszącego, który poszukuje odpowiedzi na pytanie: jak nazwać nienazwane odczucia? Obraźcie się, ale serialów nie lubię. Nie podoba mi się ich format oraz to, ile zabierają czasu. Z zasady są też nierówne, ale to naturalne. Jeżeli mam wybierać między spędzeniem kilkadziesięciu godzin, spośród których połowa będzie ekscytujących, a reszta obojętnych, to wolę wpłynąć do wielkiego oceanu filmów, na którego dnie ciągle leży miliony pereł. Niedawno dopiero odkryłem film pt. Człowiek pogryzł psa, wyobraźcie sobie. Dobra, wiem. Nic Was to nie obchodzi.
Nazwanie wyżej wspomnianych nienazwanych odczuć, które towarzyszyły mi w trakcie oglądania brytyjskiego The Office (lub jak kto woli Biura) jest naprawdę niemożliwe. Serial, który obejrzałem na początku studiów wpłynął na moje środowisko tak bardzo, że dosłownie stworzył kilka lat naszego życia. Nie było dnia, imprezy, randki czy gry w bingo, w któych nie użylibyśmy – z czasem już mimowolnie – tekstu z The Office, a mimika i zachowanie niektórych bohaterów tak bardzo weszła nam w krew, że tylko przeczytanie opowiadania Mrożka o pancerzu pozwoli Wam zrozumieć tę sytuację.
Dlaczego warto?
Nie mam pojęcia. Nie wiem. Głównie dlatego, że nie rozumiem jak można stawiać takie pytanie w kontekście tego serialu. Recenzje i rekomendacje to czysty subiektywizm, który łechta emocje, wrażliwość i poczucie humoru, które po prostu masz, odczuwasz i nie wiesz dlaczego akurat ten wycinek sztuki wywołuje w Tobie euforię. Dlatego nie będę silił się na wyszukiwanie jakichś obiektywnie wartościowych rzeczy. Ten serial zbudowany jest na takich subtelnościach, że o obiektywizmie nie ma mowy: albo trafi w punkt Twojej estetyki, albo ominie Cię szerokim łukiem.
Po obejrzeniu serialu zrozumiecie, że samo opisanie osobowości Davida Brenta – głównego bohatera serialu – jest niemożliwe, a przynajmniej w ogóle nieoddające postaci rzeczy. Spójrzcie np. na to:
Mogę sobie mówić o dystyngowanym, specyficznym i absurdalnym humorze, opartym na subtelnych akcentach. Mogę pleść o momentach, które dostrzeżesz i filmowo podniecisz się jak nigdy dotąd. Mogę pisać o przejmującym połączeniu dramatu, wyciskacza łez oraz skrajnej empatii z salwami śmiechu i chęcią zapętlenia sobie niektórych fragmentów w celu nauczenia się ich na pamięć. Opisanie kolorytu i wyrazistości niemal każdej występującej tu serialowej postaci jest raczej materiałem na pracę naukową niż zdawkową rekomendację. Mogę wreszcie rzucać cytatami, scenami, gagami, które nic Wam nie powiedzą, jeśli wyrwę je z office’owego kontekstu.
Musicie obejrzeć całość i powąchać klimat tego serialu. Zaufajcie mi raz w życiu i sprawdźcie ten krótki, acz wielce wymowny format. Nie spodziewajcie się czegoś w rodzaju amerykańskiego sitcomu. Śmiech z puszki nie powie Wam kiedy macie się śmiać. Cisza i absurd każdej nadarzającej się okazji da Ci przyjemną przestrzeń wolności, a jeśli zaczną bawić Cię momenty z pozoru dziwne czy wręcz nieśmieszne to wiedz, że jesteś w naszym gangu.
Polecam jak nigdy dotąd,
Tomasz Samołyk