Niebo istnieje naprawdę i znajduje się na imprezach takich jak Star Wars Celebration.Dzięki temu wydarzeniu dosłownie i metaforycznie przeniosłem się dawno, dawno temu do odległej galaktyki. To była zaskakująca i ekscytująca przygoda, przez którą spóźniałem się na obiady i nie miałem zbyt wiele czasu na posiłki.
Mark Hamill powiedział, że uczestnicy tego wydarzenia to jedna wielka rodzina. Trudno się z nim nie zgodzić. Duże kolejki nie powodowały sporów między uczestnikami, tylko ich integrowały i jednoczyły.
Już na lotnisku we Wrocławiu zobaczyłem ludzi w różnym wieku ubranych w koszulkach z logiem Gwiezdnych wojen i wiedziałem, że zmierzają w tym samym kierunku, co ja. W gronie osób, z którymi zgadałem się, że będziemy na SW Celebration, od tygodni „jaraliśmy” się tą imprezą, przerzucaliśmy gifami i układaliśmy plan sztafety kolejkowej, żeby mieć pewność, że dostaniemy się na wymarzone przez nas panele, czyli Marka Hamilla i Rogue One. Na liście priorytetów był też Anthony Daniels (3PO).
Atmosferę wydarzenia czuć było już na londyńskim metrze. Nagle uśmiechnęła się do mnie pewna pani z dzieckiem, a po chwili uświadomiłem sobie, że zarówno ona, jak i ja mamy na sobie koszulki ze Star Wars. Innym razem, gdy przechadzałem się po Camden Town jeden koleś, patrząc na moją koszulkę z Hanem Solo, wyciągnął rękę w moim kierunku z propozycją żółwika. Nie mogłem mu odmówić.
W nocy z czwartku na piątek już ustawiły się kolejki na panele z Hamillem i o Rogue One, a prezes Lucasfilm Kathleen Kennedy osobiście dostarczyła nocną porą pizzę najbardziej wytrwałym fanom. Star Wars Celebration uświadomiło mi, ile Kennedy ma w sobie pasji i miłości do filmów, nawet jeśli musi także mieć na uwadze box office. Jak powiedział mi w wywiadzie dla Gazeta.pl Grzegorz Jonkajtys, spec od efektów specjalnych pracujący dla Industrial Light and Magic:
„(…)amerykańscy producenci znają się na filmach i robią wszystko, by były jak najlepsze. Nie jest to łatwe, ale to mit, że producenci są zawistni i pełni głupich pomysłów(…) (oni) są boją. Zamiast ryzykować, chcą mieć zagwarantowaną publiczność”.
Chcę wierzyć w dobre chęci i intuicję Kathleen Kennedy, która powiedziała, że reżyser ósmej części Gwiezdnych wojen Rian Johnson trzyma kamerę i pracuje nią w podobny sposób jak Steven Spielberg (z którym współpracowała jako producent przy wielu filmach np. E.T. i Parku jurajskim). Prezes Kennedy uwielbia wcześniejsze produkcje Johnsona (Kto ją zabił? i Loopera), a także wyreżyserowany przez niego odcinek Breaking Bad.
Kennedy zaufała również Philowi Lordowi i Christopherowi Millerowi, którzy zorganizowali bardzo duży casting w poszukiwaniu nowego Hana Solo i wydali na niego sporo pieniędzy, a ostatecznie zdecydowali się na pierwszego przesłuchiwanego przez nich aktora – Aldena Ehrenreicha. Przepraszamy za wyrzucenie tych pieniędzy w błoto – powiedzieli do pani prezes.
Ehrenreich opowiadał z kolei o figurce przedstawiającej Hana Solo i o tym, że na szczęście mama mu jej nie skonfiskowała, gdy był dzieciakiem. John Boyega zapodał natomiast anegdotę o tym, że jakiś czas temu pewien koleś krzyknął przy nim do syna: Patrz, to nowy Han Solo! Sympatyczny aktor dodał w czasie panelu, że na planie ósmej części czuł się, jakby grał w niezależnym filmie robionym za hollywoodzki budżet. Czy tak jest w istocie? Przekonamy się o tym dopiero w grudniu przyszłego roku. Jeśli chodzi o kinofila – Johnsona, nic mnie nie zdziwi. Pracując nad epizodem ósmym namówił ekipę na farmie Lucasa, żeby obejrzeli Saharę, ale nie tę z Matthew McConaugheyem, tylko wersję Zoltana Kordy z 1943 roku. Na ranchu Lucasa kilka osób zastanawiało się, kto ją włączył.
Na liście ulubionych filmów Johnsona z ubiegłego roku znalazły się m.in. szwedzkie produkcje Turysta i We Are The Best, ale też Nieznajomy nad jeziorem. Swoją drogą ciekawe, jak wyglądałby Gwiezdne wojny, gdyby Johnson dostał całkowicie wolną rękę. Niewykluczone, że znalazłyby się w nich elementy musicalowe, bo to bardzo muzykalny i dowcipny człowiek. Niewykluczone, że kilkukrotnie na planie korciło go, by dodać elementy musicalowe.
Dwa lata temu zapytałem reżysera Loopera, co sądzi o Kongresie Ari Folmana zainspirowanym opowiadaniem Stanisława Lema i odparł, że kocha zawarte w nim pomysły. Wierzę, że Folman jeszcze w fantastyce namiesza.
Wierzę również w odjazdowych i bezpretensjonalnych reżyserów filmu o przygodach młodego Hana Solo. Ci dwaj goście słusznie zauważyli, że każda opowieść z bohaterami z Gwiezdnych wojen jest kanonem, więc zalicza się do nich także Lego: Przygoda, w której pojawił się… Batman. Christopher Miller wyznał, że zagrał szturmowca, gdy dokręcano dodatkowe sceny do poprawionej cyfrowo wersji Imperium kontratakuje. Mimo zakazów i restrykcyjnych przepisów, udało mu się zrobić na planie kilka zdjęć, które pokazał na Star Wars Celebration, wyznając żartem, że prawdopodobnie straci teraz pracę.
Przygotowując się do realizacji filmu o Hanie Solo, wpadli na plan „Rogue One” i przebrali się w stroje z tej produkcji, wyglądając w nich epicko.
Panel o Łotrze jednym, na którym zaprezentowano premierowo jego nowy zwiastun, wzbudził wielkie emocje. Kathleen Kennedy powiedziała w pewnym momencie, że każdy z ponad 4.500 uczestników panelu dostanie plakat z Rogue One, na co reżyser Gareth Edwards dodał żartem, że wszystkie zostaną podpisane przez panią prezes. Nie obraziłbym się, gdyby tak właśnie się stało, a przyłączyć mogłaby się do niej obecna na sali obsada filmu, m.in. Forest Whitaker, Mads Mikkelsen, Alan Tudyk i Felicity Jones. Prowadząca panel Gwendoline Christie pokazała zdjęcie z figurką przedstawiającą jej postać z Przebudzenia mocy i premierowo przekazała Felicity Jones figurkę z jej bohaterką z Rogue One. (zdjęcie – zródło: www.starwars.com)
Gareth Edwards to również geek pełną gębą i mógłby być jednym z bohaterów Teorii wielkiego podrywu. Na Star Wars Celebration paradował w kostiumie szturmowca i zastanawiam się więc, czy przypadkiem nie zrobiłem mu zdjęcia, nawet o tym nie wiedząc. Wyznał, że jedną ze scen Rogue One nakręcili na pobliskiej stacji londyńskiego metra Canary Wharf w nocy i nad ranem, gdy kończyli, miał ochotę pochwalić się tym ludziom idącym do pracy.
Z Garethem spotkałem się przy okazji jego hollywoodzkiego debiutu. Zacytuję fragment wywiadu ze Stopklatka.pl:
„(…)Operator kamery „Godzilli” to Mitch Dubin, czyli człowiek, który dołożył swoją cegiełkę do wielu produkcji Stevena Spielberga, przykładowo do „Szeregowca Ryana”. Nigdy nie zapomnę, jak w czasie zdjęć na Hawajach stałem między Mitchem a jednym z producentów, Yoshimitsu Banno, który wyreżyserował „Godzilla kontra Hedora” ale przede wszystkim był asystentem Kurosawy. Rozmawialiśmy o Spielbergu i Coppoli. Yoshimitsu opowiadał, jak bardzo Coppola inspirował się Kurosawą, a potem Mitch dodał, że gdy zaczął pracować w przemyśle filmowym, musiał pokazać Kurosawie roboczą wersję „Czasu apokalipsy”. Wywiązał się między nimi porywający dialog, ja zaś stałem obok i czułem się bardzo nieswojo. Zastanawiałem się: „Co robię w towarzystwie legend kina? Przecież pochodzę z Nuneaton!”. Nie wierzyłem, że to naprawdę ma miejsce i że pozwolono mi zrealizować taką superprodukcję”.
Zapewne podobne uczucia ma względem Gwiezdnych wojen.
Dużo frajdy dostarczył mi również panel o Lego Star Wars: The Freemaker Adventures” – uroczej familijnej animacji, o przygodach pewnej rodziny. A – jak wiadomo – rodzinne więzi odgrywają w gwiezdnej sadze bardzo istotną rolę. Po obejrzeniu Lego: Przygody chciałem więcej i Freemaker Adventures idealnie zapełnia tę lukę, dostarczając mi wielkiej frajdy i zabawy.
Podobnie jak serial Star Wars: Rebels. Bardzo się cieszę, że na Celebration obejrzałem pierwszy odcinek trzeciego sezonu tej produkcji, w którym pojawił się admirał Thrawn, mówiący głosem (znanego z House of Cards) Larsa Mikkelsena. Super, że w tym fajnym serialu nawiązano do kanonu Gwiezdnych wojen. Oby tak dalej!
Bezbłędny był również filigranowy, sarkastyczny i autoironiczny Warwick Davis (Ewok, ale też Gryfek z Harry’ego Pottera), który na panelu z Carrie Fisher pokazywał swoje selfie z Cheewiem i Darthem Vaderem, choć nie sięga do ich twarzy. Namówił też księżniczkę Leię, żeby wspólnie odtworzyli ich wspólną scenę z Powrotu Jedi. Efekt był przekomiczny. Gdy zapytano Fisher o jej ulubione sceny z Gwiezdnych wojen, wybrała te, w których krzyczy na Harrisona Forda, to znaczy na Hana Solo. Uwielbia także fragment, w którym zabija Jabbę. Z Anthonym Danielsem i publicznością Warwick zrekonstruował scenę zakupu robotów z Nowej nadziei. Tak, na tej imprezie było naprawdę wesoło!
O Star Wars Celebration mógłbym pisać w nieskończoność. Cieszę się, że mogłem tam zobaczyć wystawę kostiumów z Rogue One, ale też trafić na ludzi genialnie przebranych za 3PO czy Cheewbackę. Najbardziej zauroczyło mnie jednak Star Wars VR Expierience – Trials on Tatooine. To niesamowite przeżycie, dzięki któremu na kilka minut wcieliłem się w Luke’a Skywalkera i przeżyłem ekscytującą przygodę. Jak się raz tam było to – parafrazując fragment książki Fight Club Chucka Palahniuka – granie w gry komputerowe jest jak oglądanie pornografii zamiast kochania się ze wspaniałą dziewczyną. Satysfakcja z załatwienia szturmowców mieczem świetlnym – bezcenna.
Mark Hamill potwierdził w czasie Star Wars Celebration Europe, że w pierwszej scenie „Przebudzenia mocy” widzowie mieli ujrzeć jego dryfującą w przestrzeni kosmicznej rękę zaciśniętą wokół miecza świetlnego. Dodał też, że Carrie Fisher jest dla niego jak siostra – widzą się rzadko, mało ze sobą rozmawiają, ale oddałby za nią życie. Zapewne wielu uczestników tego wydarzenia – a być może nawet wszyscy – traktuje Hamilla jak brata i skoczyłoby za nim w przepaść.
Fot. Michał Hernes