Oskarowo się zrobiło w końcu na naszych kinach. Krótko i na temat – Czarny łabędź i Jak zostać królem.
Film Darrena Aronofsky’ego to kolejny dowód na to, że twórcą jest on wyjątkowym i co najważniejsze dobrze znającym się na historii kina. Niepozbawiona bowiem schematów historia opowiedziana jest z tak niesamowitą pasją, że zapomina się o tym w mgnieniu oka. Olbrzymia w tym zasługa, poza reżyserem, także aktorów i twórcy muzyki Clinta Mansella. Natalie Portman miażdży swoją kreacją, za którą na 99 procent dostanie Oskara. Jej postać irytuje, żeby za chwile stać się przerażającą i zdeterminowaną w dążeniu do celu – rola wspaniała, pełna niespodzianek. Nie ustępują jej bardzo Mila Kunis i okradziona przez Akademię Barbara Hershey, która ze schematycznej roli zaborczej matki robi perełkę. Co prawda są momenty w Czarnym łabędziu, w których należało zastosować hamulec i Aronofsky o tym zapomniał. Niemniej ogólna ocena jego filmu nie może być inna niż pozytywna.
Tom Hooper to z kolei reżyser z mniejszym kinowym doświadczeniem. Jak zostać królem to jego drugi obraz na dużym ekranie, ale za to jaki! Oglądając Colina Firtha i Geoffreya Rusha przypominają się czasy kina dawnego, opartego na wyśmienitych, ciętych dialogach i niewiarygodnym aktorstwie. Poza Firthem i Rushem wszystkie postaci są zagrane z niesamowitym zaangażowaniem, smakiem. Całą uwagę widza jak zwykle zbiera fenomenalna Helena Bohnam Carter, aktorka bezbłędna. Do tego wszystko to opowiedziane z olbrzymią klasą, napisane w często ironiczny, ale jakże wymagający od aktorów sposób, solidnie nakręcone. 12 nominacji do Oskara stawia Jak zostać królem w roli Oskarowego faworyta. I myślę, że w obliczu kompromitującego pominięcia Incepcji„, to bardzo dobrze, gdyż iście królewski to kandydat!