Pamiętajmy o korzeniach – Tofifest oczami Lecha Molińskiego

Choć dzisiaj niektórym może być trudno to sobie wyobrazić, blisko dwie dekady temu polskie kino znajdowało się w stanie totalnej zapaści. Koszaliński Festiwal Debiutów Filmowych „Młodzi i Film” przestał się odbywać, Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni kwalifikował do konkursu wszystkie nadesłane tytuły. Wiatr odnowy przyniosła rewolucja sprzętowa i pod koniec lat 90. ubiegłego wieku w naszym kraju narodziło się kino offowe. Tworzone z pasji, bez budżetu i w chałupniczych warunkach. Bracia Matwiejczykowie, Bodo Kox, Sky Piastowskie oraz cała reszta młodych zdolnych przyczynili się do powstania całej rzeszy nowych festiwali filmowych, prezentujących „off” czy „kino niezależne”. Dlaczego o tym piszę? Dziś od przeszło 10 lat działa Polski Instytut Sztuki Filmowej, krajowa produkcja filmowa przekracza spokojnie 50 tytułów rocznie, a po offowej rewolucji ślad został tylko w pojedynczych nazwiskach zadomowionych w profesjonalnej branży oraz festiwalach z wplecionym w nazwę dowodem dawnych związków z tym nurtem: Off Cinema, Żubroffka czy Tofifest. Zakończona 23 października w Toruniu ostatnia z wymienionych imprez w bardzo interesujący sposób przemieniła początkową ideę w poważne i cenione wydarzenie filmowe, które – stawiając na niepokorne i odważne kino – nie odcina się od swoich korzeni.

Pretekst do wspomnienia o tym fragmencie historii polskiego kina stanowi cykl „Klasyka polskiego offu”, włączony w program 14. Międzynarodowego Festiwalu Filmowego „Tofifest”. Homo Father Piotra Matwiejczyka, Krew z nosa jego brata Dominika czy Motór Wiesława Palucha doczekały się ponownej prezentacji przed publicznością, a toruński festiwal bardzo zgrabnie dał dowód ciągłości myśli stojącej za imprezą. Nie mogę pozbyć się wrażenia, że filmy współtworzące polski off były w swoim czasie potrzebne i oglądaliśmy je z zapartym tchem i z radością, iż powstaje w naszym kraju kino, które dotyka współczesności (blokersi, homoadopcja, itd.), ale ten czas minął bezpowrotnie. Oglądane po latach wciąż urzekają autentyzmem, lecz rażą od strony scenariuszowej, aktorskiej i realizacyjnej. Rewolucja sprzętowa pozwoliła w międzyczasie osiągnąć daleko lepsze efekty filmowe, a kinematografia wskoczyła na znacznie wyższy poziom.

1-format43

ToniFest

Jednak przecież od lat już nie o kino offowe się podczas Tofifest rozchodzi. Fundamentem imprezy jest „On Air. Międzynarodowy Konkurs Filmów Fabularnych”, do którego organizatorzy zapraszają najciekawsze filmy wypatrzone na dużych światowych festiwalach, a skład uzupełniają tytuły wyselekcjonowane z pozycji zgłoszonych bezpośrednio na festiwal. Klucz doboru stanowi „niepokorność twórcza”, czyli hasło jednocześnie inspirujące i ciekawe oraz pojemne i nieostre. Ważniejszy wyróżnik stanowi postawienie na początkujących reżyserów, autorów 1 i 2 filmów. W zestawie 11 pozycji znalazły się m.in. Córki dancingu Agnieszki Smoczyńskiej i polsko-czeska koprodukcja Ja, Olga Hepnarova. W obu filmach zagrała Michalina Olszańska, u Petra Kazdy i Tomasa Weinreba stworzyła niesamowitą kreację tytułowej bohaterki. Hepnarova w 1973 r. wjechała w przystanek tramwajowy pełen ludzi. Najważniejsze laury festiwalu wywalczył największy przegrany tegorocznego festiwalu w Cannes – Toni Erdmann Maren Ade, pozbawiona moralizatorskiego tonu, słodko-gorzka obserwacja rodzinnych zależności.

ostatnia-rodzina-2

Polifest

Niezwykle istotny element toruńskiej imprezy stanowi Konkurs Filmów Polskich FROM POLAND. W zasadzie to przekrój najciekawszych nowych fabuł, jakiego wydało na świat polskie kino w ostatnich dwunastu miesiącach. W tym roku w konkursowych zmaganiach wzięło udział 16 tytułów, od hybrydy dokumentalnej Michała Marczaka Wszystkie nieprzespane noce, przez niskobudżetowe Knives Out Przemysława WojcieszkaBaby Bump Kuby Czekaja, po wielkie hity, jak: Moje córki krowy Kingi Dębskiej oraz Ostatnia rodzina Jana P. Matuszyńskiego. Zaskoczenia nie było: laureat Złotych Lwów w Gdyni i tym razem okazał się bezkonkurencyjny. Debiut Matuszyńskiego dał się już poznać kinowej publiczności. O portrecie rodziny Beksińskich wiele już napisano. Dlatego zamiast notatki o filmie, chciałbym zwrócić uwagę na to, że jest on częścią większego zbioru, jaki ujrzał światło dzienne w tym roku w Polsce. Większość jego przedstawicieli trafiła do Torunia. Takie nazwiska, jak Marczak, Matuszyński czy Grzegorz Zariczny (debiutował filmem Fale) nie tylko „przychodzą” z dokumentu, ale ich fabularne propozycje pozostają mocno zanurzone w stylistyce (Ostatnia rodzina) lub nawet metodzie (Fale, Wszystkie nieprzespane noce) dokumentalnej. Michał Marczak wybrał poprawianie rzeczywistości i daleko idące inspirowanie bohaterów do pewnych zachowań. Grzegorz Zariczny czerpie ze swoich doświadczeń w filmie niefikcjonalnym, powierzając główne role dziewczynom, których historia stała się inspiracją dla fabularnego debiutu reżysera, kręcąc je w naturalnym środowisku. Jednak ich autentyzm staje się pożywką dla scenariusza, nie jest jak u Marczaka okazją do kreowania sytuacji na pograniczu fabuły i dokumentu. Jan P. Matuszyński z kolei odwołuje się do dokumentalistyki, jakby zwracał uwagę na to, że opowiada widzom historię prawdziwych ludzi. Gdy przypomnieć sobie, że w Gdyni znalazły się też Plac zabaw Bartosza M. KowalskiegoZud Marty Minorowicz, to naprawdę należy się zastanowić, czy mamy do czynienia z nasileniem w polskim kinie trendu zacierania granicy między dokumentalizmem a fabułą, czy ten wysyp okaże się niczym więcej jak jednorazowym zbiegiem okoliczności?

Nie wiem też, kiedy doszło do tego, że tandetne naśladownictwa amerykańskich filmów sensacyjnych i kryminałów z lat 90. (Młode wilki czy Prawo ojca) zostały zastąpione przez propozycje sprawnie opowiedziane i osadzone w lokalnym kontekście. Znane z kin Ziarno prawdy Borysa Lankosza, prezentowany w Gdyni antykryminał Jestem mordercą Macieja Pieprzycy dostają kolejne wsparcie w postaci filmu Prosta historia o morderstwie Arkadiusza Jakubika. Druga reżyserska próba cenionego aktora, pokazana podczas 14. MFF Tofifest, to znakomite połączenie kryminału z dramatem społecznym. Droga do powstania tego filmu była ponoć wyboista, ale warto było czekać na kino inteligentne i penetrujące zakamarki ludzkiej duszy. Jakubik pokazuje daleką od doskonałości rodzinę. Co ciekawe, wiele filmów spośród różnych sekcji programowych skupiało się w tym roku na rodzinnych dysfunkcjach, od głównego zwycięzcy, przez Egzamin Cristiana Mungiu Belgikę Feliksa van Groeningena, po To tylko koniec świata Xaviera Dolana. Zaburzenia relacji w podstawowej komórce społecznej stawały się tematem pierwszoplanowym, jak i uderzały widza znienacka, niejako na uboczu głównego wątku, jak w Aquariusie Klebera Mendonki Filho.

000000006

Święto

Niepodważalnym atutem festiwalu jest wysoki poziom prezentowanych filmów. Bogata oferta pozwalała bez problemu sklecić z propozycji programowych fascynującą przygodę filmową, opartą o wiele ważnych tytułów. Należy podkreślić pomysł dość szerokiego wglądu w filmy sprzed 15-20 czy 25 lat, jak reklamujący tegoroczną edycję obraz Ridleya Scotta Thelma i Louise, zrealizowany dokładnie ćwierć wieku temu. Co ciekawe, film ten przez większość trwania imprezy przewodził rankingowi publiczności, bo na ostatniej prostej zostać wyprzedzonym przez… Trainspotting Danny’ego Boyle’a, czyli film 18-letni.

Organizatorzy podkreślali nowy kierunek, objawiający się mocnym wejściem w inne dziedziny sztuki, jak muzyka i teatr. Zobaczymy, co przyniesie ta zmiana, ale dla mnie sukcesem Tofifestu jest umiejętność przyciągnięcia na festiwal całej rzeszy filmowców, nie tylko z Polski, od Andrzeja Seweryna i Arkadiusza Jakubika po Benta Hamera, Sonję Richter i Allana Starskiego. Dzięki temu widz ma przekonanie uczestnictwa w prawdziwym święcie kina. A przecież o doświadczenia tego typu wszystkim nam właśnie chodzi.

Lech Moliński

Start typing and press Enter to search