Ze swojego filmowego dzieciństwa mam kilka wspomnień: tatę płaczącego na Królu Lwie, tatę czytającego mi napisy do filmu, robiącego za lektora dla wszystkich wokoło, ale też właśnie ten obraz z Robinem Williamsem – jeden z najwspanialszych, najmądrzejszych filmów familijnych w historii.
Nie powiecie, że nie śmialiście się nigdy podczas tej słynnej sceny:
Nie wierzę. Daniel, jeszcze przed transformacją w Panią Doubtfire, dzwoni do swojej byłej żony jako różne kandydatki na opiekunkę – popis komediowy Williamsa. Jest takich scen w filmie Chrisa Columbusa wiele. Pani Doubtfire nie jest jednak typową komedią tamtego okresu kariery Robina Williamsa – to film o wiele bardzo inteligentny, dotykający poważniejszych kwestii niż gra planszowa czy skacząca zielona maź. Williams daje tutaj więc nie tylko popis swojej komediowej manii, ale też pięknego, subtelnego aktorstwa w roli niejako biograficznej. Aktor ten przecież, podobnie jak Daniel, przechodził w życiu piekło rozwodu i wiążącej się z tym batalii o dziecko. W nagrodzonej Złotym Globem roli Williams jest genialny. Jednak nie jest on jedynym walorem Pani Doubtfire. Kolejny, niemal równie istotny, nazwałbym uniwersalnością. Columbus stworzył kino zarówno dla dzieci, jak i dla dorosłych – wszyscy w postaciach Daniela Hillarda i jego rodziny (m.in. wspaniała Sally Field) odnajdziemy elementy naszego życia, problemy z którymi musimy się zmagać. Sposób podania, tak odległy od naszej szarej rzeczywistości, czyni z tego filmu niezapomniany klasyk.
Rzadko to mówię, szczególnie w kontekście ostatniej afery z cenzurą Wilka z Wall Street, ale jeśli traficie na ten film podczas polsatowskiego Mega Hitu, to koniecznie spędźcie te dwie godziny z Robinem Williamsem. Jeśli ktoś nie zna, musi nadrobić. Większość, która zna, musi sobie przypomnieć. Nie mogę sobie wyobrazić kogoś, komu ten film nie spodobałby się. Jeśli tacy są, niech się zgłoszą – porozmawiamy.